Lekcja sztuki: Zofia Stryjeńska – księżniczka i mężczyzna, bożki oraz dzieci zamknięte w szufladzie
Czyli o tym, jak Zofia udawała mężczyznę, co przyniosło jej sławę i jaki miała charakter
Zofia Stryjeńska była kobietą wszechstronną artystycznie: zajmowała się malarstwem i scenografią, projektowała zabawki, a także polichromie warszawskich kamienic i wnętrza statków pasażerskich. Tworzyła liczne ilustracje, między innymi do publikacji autorstwa Kochanowskiego, Tetmajera, Krasickiego. Była znaną osobistością XX-wiecznej Warszawy i Zakopanego, skupiającą wokół swej twórczości nie tylko zauroczonych artystycznych kunsztem
i patriotyzmem nieprofesjonalistów-pasjonatów. Zofia skradła także serca pochlebnie opiniującym jej dzieła krytykom.
Warsztat nabywała przede wszystkim w Krakowie, uczęszczając do prywatnej Szkoły Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej. Jednakowoż po dwóch latach aspirująca wyżej Stryjeńska zapragnęła podjąć studia w Monachium.
To dałoby nie tylko lepsze warunki warsztatowe, ale przede wszystkim sławę, której tak żądna była Zofia. Niestety jako kobieta nie mogła zostać studentką monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych, jednak Stryjeńska znalazła na ten meander dość osobliwe rozwiązanie. Zofia stała się mężczyzną, choć jedynie w wizualnym tego wyrażenia znaczeniu. A dokładnie została własnym bratem, Tadeuszem Grzymałą. Studia w Monachium trwały rok, póki nie zdemaskowano zmyślnej Zofii.
Wróciwszy do Polski Zofię ogarnęło nie tylko przekonanie o swoich zdolnościach, lecz także patriotyczny ferwor twórczy, przyczyniający się do powstania jednych z jej najbardziej rozpoznawalnych dzieł – cyklu „Bożków słowiańskich” oraz „Dwanaście miesięcy”. Ten ostatni przyniósł Stryjeńskiej nobilitację w europejskich kręgach artystycznych. Zofię zaczęto wtedy nazywać „księżniczką polskiego malarstwa”.
Senne, spokojne oczy, gęste fale włosów i pełne usta o idealnie zarysowanym konturze skrywały jej porywczą naturę. Potrafiła całymi dniami oddawać się malarstwu, zapominając o rzeczywistości i zamykając się w swym słowiańskim świecie pełnym barw. Nie pochwalał tego jej mąż, Karol Stryjeński, równie rozpoznawalny w dwudziestoleciu międzywojennym architekt i rzeźbiarz, którego do małżeństwa pchnęły pobudki raczej dalekie od miłości. Stryjeńscy okazali się parą niedopasowaną, a trójka ich dzieci nigdy nie doświadczyła ciepła domowego ogniska. Karol nie stronił ani od towarzystwa kobiet ani od alkoholu, przyczyniając się tym samym do wzbierającej zazdrości Zofii, która pragnęła być postrzegana jako kobieta, obiekt pożądania i natchnienie, a nie wyłącznie jako artysta-rzemieślnik. Brak uczucia ze strony męża pchnął Zofię do nieroztropnych czynów – rozdzierała swe prace, by zwrócić na siebie jego uwagę (ten ratował rysunki przed jej gniewem); groziła mu bronią, aby zobaczył w niej swoją miłość. Pewnego dnia zrozpaczona Zofia, świadoma kochanek męża, zaatakowała jedną z nich, bijąc kobietę po twarzy. Po tym incydencie, kilku innych, a także kilku wcześniejszych (ponoć artystka zamknęła niemowlęta w szafie), Stryjeński podstępnie umieścił Zofię w szpitalu psychiatrycznym. Rozgoryczenie i złość narastały w malarce, aż znalazły ujście w sposób, który wydawał się dla niej najrozsądniejszy. Zofia powzięła decyzję o rozstaniu i złożyła pozew o rozwód.
Rozstanie, wojny, brak funduszy. Wszystkie te czynniki sprawiły, że Stryjeńska szukała swego miejsca świecie, zostawiając za sobą wspomnienie długów i ekscentrycznej duszy. Szukała miłości w ramionach kolejnego architekta, bezskutecznie. Romans z Arkadym Fiedlerem także nie okazał się iskierką nadziei na stabilizację. Los sprawił, że w czasie II wojny zbliżyła się listownie do dzieci. Bynajmniej nie był to przypływ budzącego się, spóźnionego instynktu macierzyńskiego czy też matczynej miłości – między Zofią a dziećmi ugruntowała się pewna finansowa symbioza. Wzajemna pomoc.
Po II wojnie nie odzyskała swego statusu, choć wciąż jej barwne prace o ludowej tematyce zdobiły ściany domów inteligencji, która urzeczona folklorem i siłami witalnymi bijącymi od nakreślonych przez dziarskie ruchy postaci, niegdyś tak ją hołubiła. Nie odzyskała też zdrowia, zostawiając Polsce niesamowite prace i ekscentryczne wspomnienie „księżniczki polskiego malarstwa”.