Felieton,  Komentarz,  Opinia

Mistrz Świata, ale nie Polski

Plebiscyty i gale, na których wręczane są różnego rodzaju nagrody, zawsze wiążą się z kontrowersjami. Za każdym razem ktoś będzie niezadowolony, że wyróżniona została akurat ta osoba, a nie inna. W tym przypadku to ja sobie ponarzekam. Pobawię się w Pawła Fajdka, by skrytykować Plebiscyt na Sportowca Roku 2023 – a raczej listę nominowanych. Nie chcę jednak umniejszać niczyich zasług. Zastanawia mnie tylko, jak nisko upadł polski boks, skoro Łukasz Różański, mimo zdobycia tytułu mistrza świata, nie znalazł się nawet w 20-osobowym gronie kandydatów. Choć zapewne z różnych przyczyn i tak nie byłby najważniejszą postacią wieczoru i nie wygrałby statuetki. A czemu?

Nie wyszedł z cienia

Nazwisko Łukasza Różańskiego nie jest wystarczająco popularne, nie wywołuje poruszenia u kibiców (może byłoby inaczej, gdyby nazywał się jak ja). Nawet nie myślę tu o Idze Świątek czy Robercie (co jak co, ale imię to mu wyszło) Lewandowskim, którzy są znani na całym świecie. O nich mówi się cztery dni przed meczami, pięć dni po meczach, w sumie przy każdej możliwej okazji, żeby przypadkiem o nich nie zapomnieć. Skupmy się raczej na kwestii popularności w Polsce. Sądzę, że Różański nawet w swoim rodzinnym Rzeszowie nie jest wystarczająco rozpoznawalny. Dodatkowo cały czas musi udowadniać, że jest czołowym polskim (a może nie tylko?) pięściarzem. Przed walką ze Szpilką, która miała wyłonić pretendenta do walki mistrzowskiej, Mateusz Borek stwierdził lekceważąco o poprzednich przeciwnikach Różańskiego, że ten wcześniej „ubijał kotlety”. Nie przeszkodziło mu to jednak ubić także Szpilki, którego znokautował w pierwszej rundzie. Zresztą z większością swoich rywali nie wygrywał, lecz ich demolował. Natomiast przed galą o mistrzowski pas, stacja TVP Sport emitowała produkcję, zatytułowaną Wyjście z cienia. Miała ona przybliżyć fanom jego sylwetkę i spopularyzować go. Niestety, chyba się nie udało…

Amatorzy nokautują profesjonalistów

Sprawa nie za dużej popularności Łukasza Różańskiego ma jednak także drugie dno. Nie jest spowodowana wyłącznie jego osobą. Cała dyscyplina w Polsce zapadła jakiś czas temu w sen zimowy i zapomniała się obudzić.  Wydaje mi się, że 20-30 lat temu pięściarski mistrz świata zająłby wysokie miejsce w tymże plebiscycie. To był jednak inny moment na historycznej osi polskiego sportu, od którego wiele się zmieniło. Wówczas ludzie zarywali noce, by kibicować Andrzejowi Gołocie. Potem zainteresowanie tym sportem stopniowo malało, a ostatnimi bokserami, których naprawdę kojarzono, chociażby w Polsce, byli Tomasz Adamek i Artur Szpilka. Dziś boksem nie interesuje się prawie nikt. Więcej wszelkie sporty walki w tym kraju nie wywołują zbytniego entuzjazmu. Zostały zepchnięte na margines, ponieważ wyrósł im niespodziewany konkurent, jakimi są freak fighty. Ludzie, zamiast sportowców, wolą obejrzeć pojedynki między osobami znanymi z czegoś innego niż walki w klatce (ja w takim razie chciałbym np. żeby zamiast polskich piłkarzy grali amatorzy gorzej by nie wypadli). Pozostaje mieć nadzieję, że ten legendarny sport, choć obecnie leży na deskach i jest liczony,  jeszcze wstanie i wróci na miejsce, na które zasługuje. Mogą się do tego przyczynić sukcesy, a mistrzostwo świata z pewnością nim jest. Jak na razie widać jednak, że sam Łukasz Różański to za mało. Takich tytułów musi być więcej. I będzie!