Artykuł,  Felieton

Sportom zimowym grozi wyginięcie?

Przed milionami lat na Ziemi żyły dinozaury. Później po naszej planecie stąpały mamuty, tury czy tarpany. Co łączy te gatunki zwierząt? Otóż wszystkie już wyginęły. Często w przeróżnych rozmowach podejmujemy temat czegoś, co już było i nie powróci. Zbliżający się sezon sportów zimowych może być dobrą okazją do zgłębienia właśnie tego aspektu. Czas zastanowić się, czy – w kontekście zmieniającego się środowiska – niektórym dyscyplinom nie grozi odejście do lamusa.

Na początku pragnę uspokoić wszystkich czytających – w stronę Ziemi nie leci żadna kometa (na przykład taka, którą znamy z opowieści o wyginięciu dinozaurów). Lecz może lepiej byłoby jednak, gdyby ona istniała i zmierzała w naszym kierunku? Proces zmiany klimatu jest wręcz zatrważający. Wydaje się, że bez namacalnego dowodu na zbliżającą się zagładę, ludzkość nie będzie naprawdę zdawała sobie z tego sprawy. I oczywiście nie mam tu na myśli nas – szarych ludzi, mieszkających w szarych domach z szarymi balkonami. Gdy my pijemy napoje z papierowych słomek lub butelek z przytwierdzonymi nakrętkami, w tym samym czasie nad naszymi głowami prywatnymi odrzutowcami przelatują milionerzy, którzy zostawiają kilkadziesiąt lub nawet kilkaset razy większy ślad węglowy. Do tego, aby ci nakazujący dbanie o planetę sami o nią zadbali, potrzebny byłby ogromny impuls. Bez niego zmiany będą zachodzić coraz szybciej.

Skoro więc cały świat zmienia się na skutek obecnego klimatu, nie omija to również sportu. Oczywiście najbardziej narażone na to są dyscypliny zimowe. Śnieg da się wyprodukować za pomocą maszyn, ale jego utrzymanie jest problematyczne przy coraz wyższych temperaturach powietrza. Trudno wyobrazić sobie bardziej zimowy sport niż narciarstwo alpejskie. Skoki narciarskie albo biathlon (które być może przychodzą na myśl jako pierwsze) mogą być przecież uprawiane również latem, podczas gdy alpejczycy rywalizują wyłącznie na białym puchu. Zresztą sama otoczka zmagań w tej dyscyplinie również sprawia, że oglądającego ogarnia chłód. Mogłoby się wydawać, że gdzie jak gdzie, ale w towarzystwie najwyższych gór Europy kwestia aury w trakcie sezonu nie będzie większym problemem – a jednak. W ubiegłym sezonie FIS z powodu zbyt wysokich temperatur odwołał zawody w Zerrmatt (Szwajcaria, 5. listopada) oraz Lech-Zürs (Austria, 13. listopada). Problem ten nie omija również innych sportów. We wspominanym biathlonie coraz głośniej słychać o pomysłach przeniesienia początku sezonu z Östersund (gdzie ma miejsce od wielu lat) do Kontiolahti, właśnie ze względu technologii utrzymywania śniegu na trasach. Czy ktoś jeszcze kilkanaście lat temu mógłby pomyśleć, że końcem listopada szwedzkie miasto będzie musiało zmagać się z takimi problemami?

Popyt na igrzyska już nie rośnie

Jasne jest, że problemy z temperaturami na przełomie listopada i grudnia nie spowodują od razu, że opisywane sporty znikną. Lecz wpływa to na ich atrakcyjność. Konkurs skoków narciarskich rozgrywany na sztucznym śniegu zawsze będzie gorszy niż ten na prawdziwym. I nie chodzi tu wcale o specyfikę owej „podróby”. Po prostu trudniej jest chłonąć atmosferę zimowego święta, gdy dookoła skoczni widać zieleń, a nie tereny spowite bielą. Atrakcyjność z kolei zmniejsza oglądalność, a ona wpływa na zainteresowanie sponsorów. Czy nie dziwne jest, że do organizacji Letnich Igrzysk Olimpijskich za każdym razem zgłaszanych jest wiele propozycji, podczas gdy te zimowe pełnią rolę nijako „gorącego ziemniaka”? Międzynarodowy Komitet Olimpijski powierza ich organizację, a celem gospodarza jest jak najmniejsze sparzenie się nimi pod względem finansowym. Najlepszym przykładem jest najbliższa impreza pozostająca (wciąż) bez organizatora, która odbędzie się w lutym 2030 roku. Z grona kandydatów raz za razem oferty wycofują kolejne miasta. Zresztą, aby tezę poprzeć przykładem, przyjrzyjmy się dokładniej, gdzie Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbywały się na przestrzeni ostatnich 10 lat.

IO 2014 zostały zorganizowane w Soczi i pełniły rolę podręcznikowego przykładu tzw. „sportswashingu” uprawianego przez rosyjskie władze. Kolejne dwie edycje to południowokoreański Pjongczang oraz chiński Pekin. Nie bez powodu zostały tu wyróżnione państwa organizujące przedsięwzięcie – to azjatyckie potęgi dysponujące ogromnymi budżetami i mogące pozwolić sobie nawet na straty, które są bardzo częstym elementem tego biznesu. Pięknym odstępstwem od reguły są Włosi, którzy zorganizują to wydarzenie za trzy lata. Sporty zimowe wreszcie wrócą do swojej kolebki – na Stary Kontynent. Na pewno sukces frekwencyjny i ogólna atmosfera będzie o niebo lepsza niż w „sztucznym” Pjongczangu (Pekinowi z wiadomych względów możemy wybaczyć). To jednak impreza absolutnie kluczowa dla przyszłości. Jej potencjalny sukces udowodniłby, że organizacja igrzysk zimą wciąż się opłaca. Z kolei fiasko przyciągnęłoby czarne chmury nad głowy nie tylko włodarzy światowego sportu, lecz również i kibiców. Prognozy nie są jednak najbardziej optymistyczne. Wiadomo już, że organizatorzy będą mieli ogromne problemy z torem lodowym (odbywają się na nim zawody w saneczkarstwie, bobslejach oraz skeletonie), którego budowa pochłonęłaby ogromne koszty. To musi być operacja jak najdokładniej zaplanowana – katastrofalne byłoby podzielenie przez Mediolan  i Cortinę d’Ampezzo losów niechlubnego Turynu 2006.

Z tej sytuacji są wyjścia – na przykład organizowanie igrzysk naprzemiennie w kilku dużych ośrodkach, gdzie w niedalekiej odległości znajdują się wszelkie potrzebne areny. To niestety mocno zabiłoby ducha olimpizmu. Już niedługo jednak możemy znaleźć się w sytuacji, gdy nie będzie innej alternatywy. Kilka miesięcy temu głośno było o wyborze Arabii Saudyjskiej na gospodarza Zimowych Igrzysk Azjatyckich w 2029 roku. Tak – zimowych, tak – na bliskim wschodzie. Koszt tej inwestycji to skromne 500 milionów dolarów.

Zdaniem wielu organizacja w tych terenach imprezy czterolecia to tylko kwestia czasu i zapewne tak będzie. Jeśli kraj ze stolicą w Rijadzie nie znudzi się zabawą w kupowanie sportu, niewykluczone, że w następnym dziesięcioleciu pojadą tam alpejczycy, skoczkowie czy panczeniści. W końcu nie ma na tym świecie rzeczy, których nie można kupić czy wybudować samodzielnie.

Pieniądze to czasami wszystko

Zejdźmy jednak na ziemie i nie błądźmy już w domysłach. Dlaczego tak wielka część artykułu poświęcona jest właśnie igrzyskom? Ponieważ bez nich wiele sportów po prostu nie istnieje. Najlepszy przykład to kombinacja norweska, która bliska jest wykreślenia z listy sportów olimpijskich. Dla tej dyscypliny z ogromnymi tradycjami oznaczałoby to praktycznie koniec istnienia. Problemy jednego z najważniejszych wydarzeń na świecie czy samego MKOL-u to równocześnie kłopoty dla całego sportu. Do kombinacji, która w programie imprezy czterolecia jest od 1924 roku, czyli od początku, w przyszłości zapewne mogą dołączyć również inni. W końcu ktoś może dojść do wniosku, że bezsensowne jest budowanie toru lodowego tylko po to, aby przez dwa tygodnie Niemcy mieli gdzie zdobywać medale (nasi zachodni sąsiedzi to absolutni dominatorzy w bobslejach, saneczkarstwie i skeletonie). Później może okazać się, że zbędne jest inwestowanie w dwie skocznie narciarskie, a zawody mogą zostać rozegrane na jednej – dlaczego nie? Sporty zimowe wydają się niestety być coraz bardziej przeszłością niż przyszłością. W jednym z dawnych polskich seriali pada słynna kwestia – „Co mi zostało… 5 Igrzysk, 6 Mundiali i do piachu”. Niestety w obliczu dzisiejszej sytuacji na świecie – co do tych igrzysk, przynajmniej ja, nie byłbym taki pewien.

Na koniec powróćmy do pytania zadanego w tytule. Jak widać, nie dotyczy ono oczywiście najbliższej przyszłości, a sporty zimowe nie znikną nagle z roku na rok. Jest to perspektywa kilkudziesięciu lat czy może nawet i kolejnego wieku. Lecz kogo nie interesuje, w jakim świecie będą żyły nasze dzieci, wnuki czy prawnuki? Jako fanatyk sportów wszelakich gorąco wierzę, że wiele z nich, jak np. skoki narciarskie czy biathlon, nigdy nie zniknie. Jednak musimy zdawać sobie sprawę z problemu klimatycznego, który naprawdę istnieje i powoduje daleko idące skutki. Na razie cieszmy się rozpoczynającym się już niedługo sezonem zimowym. Postrzegajmy go jako przywilej, który może nie być dany przyszłym pokoleniom.