Z pamiętnika podróżnika | 2 |
Znowu na peronie. Znowu na tej samej ławce. Wszystko znowu. Obok mnie wielka czerwona walizka stojąca na ziemi oraz stojący na ławce czarny plecak. Czekam na pociąg. Tak to jest, gdy dzieli się życie pomiędzy dwoma miastami oddalonymi od siebie o 70 kilometrów.
Obserwuję ludzi. Tu jakaś rodzina, która prawdopodobnie szykuje się w długą podróż – każdy ma swoją walizkę, którą, gdy idą pojedynczo za sobą, ciągną. Idą też ludzie tylko z plecakami. Spoglądam na swoją torbę. Może ktoś pomyśli, że jadę w bardzo długą podróż. Ja jednak będę jechać niecałą godzinę.
W końcu pociąg nadjeżdża. Pięć wagonów o dziwnej numeracji, oczywiście o ile nie pomyliłam się w liczeniu. Odjeżdża za jakieś dwadzieścia minut – to idealny czas, by wpakować się do środka i bez obaw zająć swoje miejsce. Wchodzę jako pierwsza do swojego wagonu. Przedział akurat pierwszy przy wejściu. Nikogo nie ma w środku. Kładę bagaż na półce i siadam. Miejsce od korytarza, idealny widok na okno znajdujące się w przejściu. Wszystko bardzo wygodne, jedyną niedogodnością jest to, że aby się dostać na dworzec, musiałam wstać bardzo wcześnie.
Ruszamy. Sama w przedziale, słoneczko za oknem. Na słuchawkach znowu przewijają mi się przeróżne gatunki muzyczne. Chce mi się spać. To jednak najmniejszy problem. Konduktor sprawdza bilet i idzie dalej, jest miło. Mijamy jedną stację, drugą, trzecią… nawet nie wiem, kiedy to zleciało. Ściągam walizkę z półki i idę do wyjścia.
No i moja stacja. Wysiadam z pociągu i rozglądam się. Niemalże pusto. Wraz ze mną wysiada jedynie parę osób. Idę do auta. Czas na odpoczynek. Niebawem znów tu wrócę. Jednak nie dzisiaj i nie jutro…
Wiktoria Fajt
Studentka III roku dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Prywatnie uwielbiam musicale, siatkówkę, skoki narciarskie. Często zgłębiam z ciekawości wiedzę o rodzinach królewskich z Europy.