Dwa światy, czyli igrzyska olimpijskie w czasach przedwojennych
Na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie panowała atmosfera radości i nadziei na piękny świat. Niecałą dekadę później, w oddalonym o 700 kilometrów Berlinie, dominował strach i niepokój związany ze sportowym festiwalem nazistów. Może się wydawać, że osiem lat to naprawdę niewiele w perspektywie wieku. Jednakże te lata pokazały, że świat przypomina domek z kart.
Naszą ostatnią opowieść zakończyliśmy na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu, które odbyły się w 1924 roku. W tym tekście skupimy się natomiast na tym, jak świat sportu, bijący w rytm imprezy czterolecia, wyglądał do wybuchu II wojny światowej. Te lata były piękne, ale i koszmarne zarazem. Wydarzenia tamtej epoki sprawiły, że nigdy wcześniej nie było tak dobrze, ani nigdy później nie było tak źle. To będzie podróż naznaczona wielkimi ludźmi i zbrodniarzami, herosami i oszustami, chwilami piękna i upodlenia, dobrymi decyzjami i upadkami – nic pomiędzy.
Nowe powietrze
Absolutnie nie można lekceważyć wkładu Pierre’a de Coubertina w nowożytny olimpizm. Jednakże stagnacja nigdy nie jest dobra na dłuższą metę. Francuz był prezydentem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego przez 29 lat. Ten sam człowiek, który na nowo wskrzesił ducha igrzysk olimpijskich, hamował zmiany zgodne z kierunkiem przybieranym przez świat. Najpoważniejszym zarzutem w jego stronę była niechęć wobec rywalizacji kobiet. Coraz bardziej widoczne było, że jego czasy należą do przeszłości, a MKOl musiał spoglądać ku nowym czasom. Konieczna była więc zmiana. Po imprezie w Paryżu de Coubertina zastąpił Henri de Baillet-Latour. Igrzyska w Amsterdamie były pierwszą imprezą, nad którą pieczę trzymał Belg. Wydarzenie w Holandii było pod wieloma względami przełomowe. Po raz pierwszy w zmaganiach lekkoatletycznych brały udział panie. Ponadto zainaugurowany został zwyczaj defilady reprezentacji narodowych podczas ceremonii otwarcia, który dzisiaj jest jednym z najważniejszych wydarzeń wieczoru.
Klasyfikację medalową wygrały Stany Zjednoczone, wyprzedzając… Niemcy. Jak dobrze pamiętamy, sportowcy z Rzeszy byli wykluczeni z rywalizacji w igrzyskach po I wojnie światowej. W Amsterdamie powrócili jednak na największe areny świata. Wśród gwiazd tego wydarzenia nie sposób nie wymienić choćby Paavo Nurmiego. Fin, dla którego była to już trzecia impreza czterolecia, ponownie dał błysk lekkoatletycznego geniuszu. Wraz z reprezentacją swojego kraju zdominowali biegi na długim dystansie. Na pływalnie w glorii powrócił trzykrotny mistrz olimpijski z Paryża, Johnny Weissmuller. Historia tego pływaka jest niezwykle ciekawa. W stolicy Holandii zdobył kolejne dwa medale z najcenniejszego kruszcu i… na tym poprzestał. W 1932 zakończył karierę, oddając się aktorstwu. Wielka gwiazda sportu została prawdziwą ikoną Hollywoodu. To właśnie Weissmuller wcielił się bowiem w postać Tarzana. Jego udział w 12. filmach o człowieku wychowanym w dżungli okazał się strzałem w dziesiątkę, który przyniósł mu międzynarodową sławę i ogromne pieniądze.
Pierwsze złoto i medal dla Podkarpacia
Najważniejszym wydarzeniem z polskiej perspektywy było zwycięstwo Haliny Konopackiej w rzucie dyskiem. Reprezentantka naszego kraju nie miała sobie równych. Pierwszy w historii złoty medal dla Polski okrasiła nowym rekordem świata. Losy jakże cennego w naszej historii krążka nie są jednak historią z happy endem. Mężem Konopackiej był Ignacy Matuszewski. Gdy wybuchła II wojna światowa, otrzymał on nakaz ewakuacji złota Banku Polskiego za granicę. W brawurowej i ryzykownej misji wiodącej przez Rumunię, Morze Czarne, Stambuł, Bejrut, Liban i Francję wzięła udział również Konopacka. Lekkoatletka była kierowcą jednego z autobusów wypełnionego skrzyniami ze skarbem banku. Misja zakończyła się pełnym sukcesem – transport dotarł do premiera rządu na emigracji, gen. Władysława Sikorskiego. Niestety w trakcie podróży zaginął złoty medal Konopackiej z Amsterdamu. Dyskobolka urodzona w Rawie Mazowieckiej historyczny czyn, jakim była ewakuacja złota z Polski, przepłaciła utratą innego, jakże ważnego przedmiotu. To właśnie po tym wydarzeniu Konopacką zaczęto określać jako „podwójnie złotą Halinę”.
Igrzyska w Amsterdamie miały wielu nieoczywistych bohaterów. Jednym z nich, szczególnie ważnym dla naszego regionu, był Władysław Segda. Szermierz zdobył razem z drużyną szablistów brąz. Segda urodził się w Przemyślu. Można więc powiedzieć, że jako pierwszy z terenów dzisiejszego Podkarpacia zdobył olimpijski medal dla naszego kraju. Jego postać jest niezwykle barwna. Uczestnik imprezy w Holandii jest uważany za jednego z pionierów polskiej szermierki. Był także weteranem wojennym – walczył w armii austro-węgierskiej podczas I wojny światowej. Co ciekawe, to dziadek Doroty Segdy, znanej aktorki.
Dla ciała, ale i dla ducha
Jedną z roli nowożytnego sportu, która przyświecała twórcom współczesnego olimpizmu, było zaspokajanie nie tylko potrzeb ciała, ale i ducha. Rywalizacja miała być pokazem fizyczności atletów, jednocześnie rozwijając umysł i kształtując wyobraźnie. Temu drugiemu miał służyć Olimpijski Konkurs Sztuki i Literatury. Idea została zapoczątkowana w 1912 roku, podczas Igrzysk w Sztokholmie. Uczestniczyli w nim architekci, rzeźbiarze, malarze, literaci oraz muzycy. Zmagania przypominały te na innych arenach, stawką bowiem były prawdziwe medale. Warta przytoczenia jest historia pierwszego mistrza olimpijskiego w tej dziedzinie – w zasadzie mistrzów, a dokładniej ich nieistnienia. Złoto w stolicy Szwecji zdobyli Georges Hohrod oraz Martin Eschbach. Francuz i Niemiec zostali nagrodzeni za Odę do sportu. W utworze poeci wychwalali tę dziedzinę życia, podkreślając moc jednoczenia, choć pochodzili z pokłóconych krajów. Historia tak piękna i szlachetna, że – wydawać by się mogło – wręcz nieprawdziwa. I taka się okazała. Autorem utworu skrywającym się pod pseudonimem okazał się… sam Pierre de Coubertin. A dlaczego Hohrod i Eschbach? Są to nazwy miejscowości w Alzacji. W 1871 roku Francja utraciła ten region na rzecz Niemiec i spór o niego trwał jeszcze w czasach Igrzysk w Sztokholmie.
Zwycięzca Olimpijskiego Konkursu Sztuki i Literatury w Amsterdamie był już prawdziwy. Co więcej – to Polak! Kazimierz Wierzyński zdobył złoty medal za Laur Olimpijski. Z igrzysk w 1928 roku dwoje reprezentantów naszego kraju wróciło więc z krążkiem wykonanym z najcenniejszego kruszcu. Przesadą nie będzie stwierdzenie, że OKSiL, ogólnie rzecz biorąc, nie przyjął się. Polacy spisywali się w nim jednak znakomicie. Oprócz Wierzyńskiego nasi rodacy zdobyli siedem medali we wszystkich edycjach. Historia zmagań w konkursie zakończyła się w 1948 roku w Londynie. Była to jednak interesująca inicjatywa, łącząca jeszcze bardziej sport z kulturą. Ciekawe, jak wyglądałaby obecnie…
American dream (prawie) się ziścił
Przy całym szacunku do tego, co stało się w 1932 roku w Los Angeles, Igrzyskom X Olimpiady zostanie poświęconych najmniej miejsca w rozważaniach. Miasto w Kalifornii było jedynym, które starało się o organizację imprezy. Kryzys ekonomiczny oraz miejsce rozgrywania sprawiły, że frekwencja wśród sportowców nie była wysoka (Polska wysłała do Stanów Zjednoczonych tylko 29. uczestników). Cały sportowy świat wciąż był skupiony w Europie. Nie oznaczało to jednak słabego poziomu samej imprezy. Padło łącznie 19. rekordów świata. Amerykanie oklaskiwali Mildred Ellę Didrikson oraz Helene Madison. Mimo okrojonej reprezentacji ogromne powody do radości mieli również Polacy. Jedną z gwiazd Igrzysk został Janusz Kusociński, który triumfował w biegu na 10 000 metrów. Złoto zdobyła także Stanisława Walasiewicz.
Igrzyska w Mieście Aniołów przyniosły wiele nowinek. Jedną z nich była fotokomórka, która po raz pierwszy została użyta do ustalenia kolejności na mecie. Właśnie wtedy sportowcy zaczęli także wychodzić na trzystopniowe podium podczas dekoracji. Impreza z 1932 roku pozostaje w cieniu wydarzeń z 1928 i 1936. Można powiedzieć, że wydarzyła się w złym momencie. Świat zmagał się wtedy z problemami, nie wszystkich było stać na kosztowną podróż do Stanów Zjednoczonych. Niemniej jednak pobyt w Los Angeles urzekł sportowców i dziennikarzy, o czym świadczą relacje. Igrzyska w Kalifornii wygenerowały w sumie 1,3 miliona dolarów zysku!
Przygotowania
Wszystko zaczęło się jeszcze przed Igrzyskami w Los Angeles, bo w 1931 roku. MKOl zadecydował wtedy o przyznaniu Berlinowi imprezy czterolecia w 1936 roku. Prace ruszały nieśpiesznie – komitet organizacyjny powstał dopiero jesienią następnego roku. Niewiadomą dla przyszłości igrzysk było wybranie Adolfa Hitlera na kanclerza Niemiec. Polityk przedtem utrzymywał, że impreza czterolecia to zbędny wymysł i:
Nie do pomyślenia jest, by mogły odbyć się w Rzeszy rządzonej przez narodowych socjalistów.
Z czasem zmienił jednak nastawienie. Wszak taka impreza była wręcz idealną okazją do wykorzystania jej propagandowo. Prace nad dopięciem wszystkiego na ostatni guzik przed latem 1936 roku wreszcie wystartowały w 1933 roku. Ruchy Rzeszy wzbudzały u wielu strach. Pierwszym alarmem był 28 lutego 1933. W życie wszedł wtedy dekret O ochronie państwa i narodu. Na jego mocy zawieszono wolność słowa, swobodę zgromadzeń, prawo do nietykalności osobistej, a także ograniczono działalność opozycyjnych partii politycznych – w tak wyglądającym państwie za trzy lata mają odbyć się igrzyska olimpijskie. Niemcy z jednej strony mówili o respektowaniu zasad MKOl-u, a z drugiej robili swoje. Zabronili Żydom członkostwa w związkach sportowych na terenie całego kraju oraz wyrzucili tych, którzy się w nich znajdowali. W międzyczasie powstawały pierwsze obozy koncentracyjne. Zostały także podpisane norymberskie ustawy rasowe, pozbawiające osoby pochodzenia żydowskiego niemieckiego obywatelstwa. Działacze raz za razem wyrażali zaniepokojenie, Rzesza uspokajała – i na tym się kończyło. Nie wszyscy byli jednak zaślepieni przez dyplomatyczne tłumaczenia Niemców. Pojawiły się wezwania do bojkotu, jednakże bezskuteczne. Przedstawiciele Rzeszy zapraszali oficjeli i pokazywali im, że wszystko jest w porządku. Determinacja do pokazania wielkości Niemiec potęgowała ludzkie dramaty, o których nikt nie słyszał.
Organizatorzy dostali okazję do próby generalnej przed Igrzyskami w Berlinie – była nią odbywająca się parę miesięcy wcześniej zimowa edycja imprezy, rozgrywana w Garmisch-Partenkirchen. Wydarzenie zakończyło się sukcesem na prawie każdym polu. Nie oznaczało to jednak rozluźnienia. Był to jedynie przedsmak. Berlińskie Igrzyska miały być doskonałą maszyną propagandową, w której każdy tryb będzie działał bez zarzutu.
Citius, Altius, Fortius
Wydarzenia miały przybrać formę spektaklu. Do dzisiaj wiadomo, że najbardziej oddziałująca na wyobraźnie część igrzysk ma miejsce na samym początku – jest nią ceremonia otwarcia. Naziści zadbali więc o to, aby każdy jej szczegół został dograny. Z megafonów słynnego Olympiastadion słychać było głos samego Pierre’a de Coubertina – tak, organizatorzy zyskali nawet przychylność wskrzesiciela nowożytnego olimpizmu. Jakim cudem? W zamian ofiarowali mu ponad dziesięć tysięcy franków szwajcarskich. Nad stadionem latał sterowiec „Hindenburg”, z którego robiono spektakularne zdjęcia. Ceremonię podziwiał ponad stutysięczny tłum, który popadł w ekstazę w momencie wkroczenia na obiekt przywódcy swego państwa. Reprezentacje podczas przechodzenia obok loży, na której siedział Hitler, salutowały. Największą aprobatę tłumu zyskało przywitanie Włochów i Austriaków – kto uważał na lekcjach historii w szkole, ten zapewne wie dlaczego. Wrzawa, okrzyki i emocje publiczności nagle skończyły się, gdy na mównicę wszedł najważniejszy człowiek w kraju. W atmosferze ciszy i wyczekiwania ogłosił rozpoczęcie Igrzysk XI Olimpiady. Najbardziej symboliczna część ceremonii, czyli zapalenie znicza olimpijskiego, dokonała się za sprawą Fritza Schilena.
Rywalizacja trwa szesnaście dni. Święto sportu chowa się jednak w cieniu otoczki, która przytłacza wielu uczestników. Naczelnym lekarzem imprezy jest Karl Gebhardt – ten, który w 1947 roku zostanie skazany na karę śmierci za zbrodnie wojenne. Flagi olimpijskie, symbolizujące czystość, są przeplatane ze swastykami. Nawet tak szlachetna idea, jak igrzyska, przegrywa w starciu z odbywającym się równocześnie festiwalem nazizmu. Propaganda niesie się w najlepsze, wycierając sobie usta olimpijską maksymą „Szybciej, Wyżej, Mocniej”. Stolica Niemiec nie przypomina samej siebie. Władze usuwają z pola widzenia niewygodnych ludzi, których obecność mogłaby spowodować mieszane odczucia przyjezdnych. Z ulic znikają m.in. żebracy, pracownicy obozów koncentracyjnych oraz osoby innego niż niemieckiego pochodzenia. W życie wchodzi nawet zakaz suszenia bielizny w domach widocznych z drogi! Tymczasowo zdejmuje się nawet tabliczki informujące o strefach wolnych od Żydów. Widok Berlina niektórych wręcz rozczula. Korespondent Kuriera Warszawskiego, Jerzy Rogowicz, pisze:
Hitleryzm poszedł więc na urlop. (…) Patrzyłem na to miasto przez ostatnie dni z głębokim rozczuleniem; jak na coś, czemu pozwolono zmartwychwstać na jedno historyczne mgnienie. Takiego Berlina nie zobaczycie już prędko. Bodajże nie zobaczycie już nigdy!
Nie da się wyreżyserować wszystkiego
Najbardziej niepewną z podstaw planu „Berlin 1936” były wyniki gospodarzy. Oczywiście zrobiono wiele, aby ową podstawę solidnie wzmocnić. Sport ma jednak to do siebie, że jest nieprzewidywalny. Często dochodzi do zaskoczeń. Jednakże to przecież Niemcy mieli być najlepsi, genialni, a nawet boscy – co, jeśli wydarzyłoby się inaczej?
Przy okazji Igrzysk Olimpijskich w Amsterdamie został wspomniany Johnny Weissmuller. Można powiedzieć, że Amerykanie piękną klamrą spinają naszą opowieść. Postacią ikoniczną dla wydarzeń w Berlinie, jedną z niewielu gwiazd, która rozbłysnęła w szarości wszechobecnego nazizmu, był Jesse Owens. Atleta zza oceanu był bez wątpienia najwybitniejszą postacią imprezy. Z tego powodu był także niewygodny dla niemieckiej narracji. Jego karnacja przyprawiała o zakłopotanie Niemców – jak wytłumaczyć triumf osoby czarnoskórej nad jedyną właściwą rasą? W dodatku nie było to jednorazowe zwycięstwo – Owens wywalczył w sumie aż cztery złota. Z niektórych relacji wynika, że w reakcji na popisy reprezentanta Stanów Zjednoczonych sam Hitler zdenerwował się i opuścił trybunę, z której obserwował zawody. Jesse sprawił, że Igrzyska Olimpijskie w Berlinie nie zostały zapamiętane jako kompletny pokaz nazizmu. Zagrał na nosie tym, którzy chcieli zawładnąć globem.
Impreza miała jeszcze jedną ważną postać – była to Leni Riefenstahl. Niemka przeszła do historii jako wybitna reżyserka, pionierka w wielu aspektach swego fachu. Przez całe Igrzyska Olimpijskie w Berlinie towarzyszyła na stadionie atletom, uwieczniając za pomocą kamery najważniejsze chwile. Nie robiła tego bez powodu. Jej film pt. Olimpiada był dopełnieniem obrazu, myśli, jaką chcieli przekazać naziści. Dzieło miało premierę w 1938 roku. Riefenstahl zdobyła ogromne uznanie, z nagrodą podczas festiwalu w Wenecji włącznie. Słowom zachwytu nie było końca. Polskie tygodniki kinematograficzne donosiły, że film „nosi piękno genialności”. Reżyserka uwieczniła na zawsze to, co wydarzyło się w Berlinie, dokładając ogromną część do planu Rzeszy.
Najstraszniejsze w opisywaniu wydarzenia z 1936 roku jest to, że były to Igrzyska kontekstów. Rywalizacja sportowców schodziła na drugi plan. Otoczka stanowiła zdecydowanie ważniejszy aspekt. Impreza w Berlinie pozostanie na zawsze przestrogą, pokazującą nam, do jakiego stopnia można zawładnąć sportem. To również nauczka, aby nie dopuszczać do wykorzystywania zdrowych idei jako narzędzia w rękach autorytarnych przywódców. Lecz czy jako świat wyciągnęliśmy z tego wnioski?
Zestawiając niemiecką imprezę z Amsterdamem 1928 widać olbrzymi kontrast – jakże wiele zmieniło się przez osiem lat. Europa przeżywała później jedne z najczarniejszych momentów w swej historii. Rywalizacja w ramach igrzysk olimpijskich została na długo wstrzymana z powodu II wojny światowej. Na szczęście po powrocie do zmagań na imprezie czterolecia już nigdy nie wróciliśmy do tego, co działo się w Berlinie.