Horror „Mów do mnie” mnie nie opętał
Ostatnio podzieliłam się refleksjami na temat filmu Wieloryb (Darren Aronofsky) studia A24. Mów do mnie to kolejny film w katalogu tej wytwórni filmowej, który wyreżyserowało dwóch braci – Danny i Michael Philippou — znani przede wszystkim z kanału na platformie Youtube pod nazwą RackaRacka. Produkcja po pierwszych recenzjach ogłoszona została horrorem roku, a nawet dekady. Staram się przed obejrzeniem filmu nie sugerować opiniami krytyków, lecz tym razem postąpiłam odwrotnie i to okazało się błędem.
Od najmłodszych lat jestem miłośniczką filmów grozy, wielokrotnie zasiadałam w sali kinowej na całonocnych maratonach horrorów. Skuszona rewelacyjnymi ocenami, z wielkimi nadziejami na mrożący krew w żyłach film, wybrałam się na Mów do mnie. Od horroru nie oczekuje rozlewającej się strumieniami krwi, pojawiających się jumpscare’ów w każdej scenie czy upiornej charakteryzacji demona, który nawiedza głównego bohatera. Horror dla mnie powinien budować napięcie, które w inteligentny sposób wywoła u mnie dreszcze i w momencie kulminacyjnym sprawi, że od nadmiaru emocji będę chciała krzyczeć. Tyle i aż tyle, jednak czy nie o to chodzi w horrorach, żeby budowały w widzu poczucie niepokoju? W horrorze Mów do mnie definitywnie tego zabrakło.
Opętanie niczym narkotyk
Początkowa scena Mów do mnie zapowiadała się obiecująco. Od pierwszych sekund było już wiadomo, że coś jest nie tak, czuć w powietrzu czyhające zło. Szybko doświadczamy mrocznej, tragicznej w skutkach sceny, która była na tyle obiecująca, że z niecierpliwością czekałam na rozwój zdarzeń. Niestety, ten długo nie przychodził. Historia z początku filmu się urywa, a na ekranie zaczyna się opowieść Mii (Sophie Wilde), która niedawno straciła matkę. Jak się później okazuje, ten wątek będzie miał duże znaczenie dla rozwoju fabuły. Mia boryka się z żalem i przeżywa żałobę po matce, ponadto nie dogaduje się ze swoim ojcem, który coś przed nią ukrywa. Akceptacji i odrobiny normalności próbuje odnaleźć w rodzinie przyjaciółki Jade i jej młodszego brata Rileya. Mia, choć czuje się wyalienowana od reszty znajomych, szuka wrażeń i namawia przyjaciół na dołączenie do demonicznej ceremonii opętania. Coś, co miało być zabawą nastolatków, za sprawą ceramicznej dłoni staje się dla Mii uzależnieniem i ucieczką od codzienności. Przez decyzję Mii, Riley wchodzi w kontakt z nawiedzoną dłonią. Sytuacja zmienia się, gdy duch zaczyna przejmować władzę nad chłopcem i rytuał zaczyna wymykać się spod kontroli nastolatków. Niedługo później Mia doświadcza wizji, które zatracają jej obraz rzeczywistości i prowadzą do tragicznych w skutkach wydarzeń.
Do mnie nie przemówiło
Schemat horroru polegający na motywie opętania jest dość znany i oczywisty. Grupa znajomych w poszukiwaniu rozrywki zaczyna zabawę z nawiedzonym artefaktem. Podobny wątek pojawił się m.in. w Diabelskiej planszy Ouija (Stiles White), choć pewnie znalazłoby się więcej takich przykładów. Mimo to chciałam dać filmowi szansę na rozwój akcji i próbę zaskoczenia. Jednak z każdą minutą filmu coraz bardziej traciłam nadzieję na to, że horror utrzyma moje napięcie. Na palcach u jednej ręki jestem w stanie zliczyć mocne momenty tego filmu, które dla mnie były na tyle przewidywalne, że byłam w stanie się na nie „przygotować”. Zamiast wewnętrznego strachu i poczucia grozy zdarzyło mi się nawet kilka razy roześmiać. Scena nocowania głównej bohaterki i Dylana, byłego chłopaka Mii i ówczesnego partnera Jade, była dla mnie na tyle komiczna, że rozładowała we mnie (niewielkie i tak) napięcie. Kilkoro osób na sali kinowej również zareagowało śmiechem połączonym z niesmakiem, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że film poszedł w złym kierunku.
Z plusów horroru Mów do mnie na pewno warto wymienić zakończenie. Film polecam obejrzeć z uwagą, by dostrzec zawarte w nim metafory i usłyszeć słowa, które mają później odwzorowanie w rzeczywistości dziejącej się na ekranie. Po wyjściu z kina miałam wrażenie, że dobrze zrozumiałam ten film i jego ukryte znaczenia, jednak nie wszyscy widzowie, opuszczając salę kinową, mieli podobne odczucia, co mogło się wiązać z innymi oczekiwaniami wobec horroru. Kolejną zaletą filmu jest to, że nie próbowano kombinować z zawiłą fabułą, niepotrzebnymi wątkami czy „straszakami” w postaci nagle i znikąd pojawiających się demonów. W tym filmie każda scena grozy wynikała z poprzedniej. Nie ma tu sztuczności, a sceny opętania w dość naturalny i nieprzesadzony sposób obrazują lęki skrywane przez bohaterów. Produkcja nie próbowała zaskoczyć przerażającymi scenami, a zbudowała grozę w psychologiczny sposób, co cenię sobie w filmach. Większe napięcie jednak wywołał we mnie zeszłoroczny thriller Czarny telefon (Scott Derrickson), który pomimo zaczerpniętych schematów z innych znanych horrorów, potrafił wywołać we mnie uczucie grozy i strachu o życie protagonisty.
Mów do mnie jest filmem poprawnym, jednak nie potrafię jednomyślnie stwierdzić, czy jest dobrym. Nie da się mu odebrać tego, że ma w sobie coś, co przyciąga i co wyróżnia go na tle innych. Dla osób, które decydują się na horror raz do czasu, ten film będzie umiał przestraszyć. Dla miłośników tego kina gatunkowego Mów do mnie może okazać się rozczarowujące.
Moja ocena 6,5/10.
Weronika Nauka
Redaktor naczelna Radia Feniks.fm. Przygodę z dziennikarstwem zaczęła w 2019 roku. Autorka audycji "Kulturalnie" oraz "Kryminalnie. Akta Spraw". Miłośniczka kina, sportu i kultury. Prywatnie zainteresowana również kryminologią i kosmetologią.