Artykuł,  Felieton,  Komentarz,  Opinia

Kopciuszek otrzymał swój pantofelek

Każdy, kto śledzi poczynania piłkarskiej reprezentacji Polski, od dłuższego czasu łapie się za głowę. Coraz częściej zdarzają się niezadowalające wyniki, a za styl gry także trudno chwalić. Jednak o niej powiedziano i napisano już chyba wszystko. Dlatego ten tekst nie będzie jej dotyczył, a przynajmniej nie bezpośrednio.

Czemu więc pierwsze zdania poświęciłem właśnie polskiej kadrze? Ponieważ w moich poniższych rozważaniach chciałbym skupić się na jej ostatnim rywalu, z którym – zdaniem wielu – również się skompromitowała. Ale czy na pewno była to kompromitacja? A może należy docenić formę, jaką aktualnie prezentuje zespół Mołdawii?

Progres

Jakie skojarzenia dotychczas wzbudzała mołdawska reprezentacja? Raczej nikt się jej nie bał. Istniało mnóstwo silniejszych drużyn i kilka tego samego pokroju. Odkąd rozpad ZSRR stał się faktem i Mołdawia rozpoczęła swoje samodzielne występy na arenie międzynarodowej, zajmowała przeważnie ostatnie lub przedostatnie miejsce w kolejnych eliminacjach do Mistrzostw Świata albo Europy oraz usadowiła się pod koniec drugiej setki rankingu FIFA. Notorycznie przegrywała mecze, a jeśli już udało jej się zremisować, było to wielkie wydarzenie. Zwycięstwa zdarzały się naprawdę rzadko. Czemu tak się działo? Zapewne różne były przyczyny takiego stanu rzeczy. Myślę, że jest to dobry moment, by przytoczyć prawdopodobnie jedną z nich, czyli brak wiary w powodzenie. Znów wtrącę fragment o innej reprezentacji, ale mam nadzieję, że Mołdawianie mi to wybaczą. Otóż pamiętam, jak przed meczem San Marino z Polską w 2013 r. ich trener Giampaolo Mazza mówił, że chciałby przegrać jak najmniejszą różnicą bramek. Zdziwiło mnie to i zastanawiałem się: co chciał przekazać za pomocą takiego komunikatu? Oczywiście Polska była reprezentowana przez lepszych piłkarzy, była dużo większym krajem, murowanym faworytem, itd. Czy jednak wszelkie argumenty przemawiające na korzyść polskiej drużyny skreślały jakiekolwiek szanse San Marino? Uważam, że nie. Według mnie oni sami pozbawiali się możliwości uzyskania korzystnego rezultatu, grając z kimkolwiek, bo nie wierzyli, że uda się im coś ugrać. Nie można przecież odnieść sukcesu, gdy na starcie zakłada się porażkę. Wiadomo, że sama wiara we własne możliwości nie wystarczy, ale to od niej wszystko się zaczyna. Nic się nie osiągnie, jeśli się w siebie wątpi. Kto ma w nas uwierzyć, jeśli sami tego nie zrobimy? OK, dotarliśmy do momentu, w którym możemy wrócić do wątku mołdawskiego futbolu. Wydaje mi się, że z ich drużyną narodową było podobnie. A jak jest obecnie? Być może nadal niewiele zespołów czuje przed nią respekt, ale moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Wystarczy przeanalizować jej ostatnie mecze. W tym roku przegrała zaledwie dwukrotnie, a więc rzadziej niż np. Niemcy, Holandia czy Włochy. Nigdy nie zagrali na żadnym wielkim turnieju, a teraz mają realne szanse zakwalifikować się na najbliższe EURO. Jednak tu nawet nie o wyniki chodzi. Gdy się ich ogląda, widać diametralną odmianę w nastawieniu psychicznym. Do tej pory faktycznie wyglądało to tak, jakby zależało im jedynie na jak najmniejszym wymiarze kary, a wyrównaną walkę nawiązywali wyłącznie z zespołami, przeciw którym według nich było to możliwe. Teraz zaczęli grać bez strachu. Potrafią również pokazać taktyczne zagrywki. Ewidentnie zrozumieli, że odwaga popłaca.

Bajkowa historia

Bardzo mnie cieszy, że zespół, który dotychczas nie był przez nikogo poważnie traktowany, zaczął zadziwiać świat. Sport jest przez kibiców uwielbiany właśnie przez swoją nieprzewidywalność. Oczywiście Bayern Monachium wygrywający 11 razy z rzędu Bundesligę, Novak Djoković zdobywający 24 tytuły wielkoszlemowe i Ołeksandr Usyk odprawiający z kwitkiem kolejnych rywali, zasługują na uznanie. Ale czy najpiękniejsze nie są chwile, gdy uda się osiągnąć coś historycznego komuś, na kogo nikt nie stawia? Zanim jednak Mołdawia spełni marzenia, chciałbym napisać miłe słowo o polskiej kadrze (a ostatnio rzadko były ku temu powody, cieszmy się więc chwilą, nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna okazja). Pewnie wydaje Wam się dziwne, że ktokolwiek mógłby chcieć ich docenić. Dla wielu polscy piłkarze są po prostu „dziadami”. Zagłębmy się jednak w tematykę bajkową. Przecież to od meczu z Polską rozpoczął się piękny sen Mołdawian, który wciąż trwa. Zatem nazywajmy Polaków zgodnie z terminologią, na jaką zasługują. Moim zdaniem są królewiczami. Mołdawię zaś powinno nazywać się Kopciuszkiem. Dlaczego? Polscy reprezentanci swoją słabą grą umożliwili rywalowi odwrócenie losów meczu od stanu 0:2 do zwycięstwa 3:2, co dało mołdawskiej kadrze duży zastrzyk zagubionej w przeszłości pewności siebie, a ona procentuje w następnych pojedynkach. Zupełnie jak królewicz, który podarował zgubiony pantofelek Kopciuszkowi. W konsekwencji niedoceniana wcześniej dziewczyna mogła udać się na każdy bal, jaki tylko zechciała. Czy w prawdziwym świecie będzie podobnie i Mołdawia zakwalifikuje się na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy?