
Teatralna tęsknota
Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, byliśmy zwykłymi nastolatkami. Każdy miał własną pasję, każdy był na innym profilu i każdy z innego rocznika. Usiedliśmy na krzesłach stojących na scenie i każde z nas zaczęło wtedy fantastyczną przygodę. Dla jednych trwała ona krótko, dla innych trochę dłużej. Rok, dwa lata, może i pięć – to wszystko zależało od tego, jak bardzo nam zależało i co chcieliśmy osiągnąć.
Każdy przyszedł na te zajęcia z innym nastawieniem. Każdy z innymi doświadczeniami. Ale wiele nas też łączyło. Z czasem się zaprzyjaźniliśmy. I chociaż kontakt nam się urwał, wciąż czerpiemy z tego, co dały nam te zajęcia. Opanowanie stresu w trudnych sytuacjach, improwizacja, gdy jest taka potrzeba, i umiejętność koordynacji naszego ciała – to naprawdę się przydaje w codziennym życiu.
Jeden spektakl, drugi, granie na wyjeździe – czas mijał bardzo szybko. Odchodzili ci, co kończyli szkoły średnie i szli na studia, przychodzili ci, co chcieli zacząć przygodę z teatrem. W końcu z pierwszej ekipy zostałam tylko ja. Doszli nowi ludzie, z którymi również złapaliśmy nić porozumienia. Niezmienny był tylko instruktor, który bardzo nam pomagał i który reżyserował wszystkie nasze spektakle.
I chociaż to wszystko już minęło, czas spędzony na tych zajęciach był cudowny. Można tam było poznać siebie, pokonać własne bariery i słabości. Zagrać role, o jakie wcale by siebie nie podejrzewano. Na przykład nieśmiała dziewczyna, jaką jestem, zagrała policjantkę albo elegancką matkę latającą z tłuczkiem do ziemniaków za jej spektaklowym mężem, gdy ten zaproponował, by „schlać karpia”. Zdarzały się zarówno wzloty, jak i upadki. Nie da się jednak ukryć, że przede wszystkim dorośliśmy. Staliśmy się już innymi ludźmi.
A przecież, gdy to wszystko się zaczynało, byliśmy zwykłymi nastolatkami…

Matthew, dla mnie będziesz żyć wiecznie!
Zobacz również

Solina, ach Solina…
23 lipca 2018
Z miłości do rękodzieła…
2 listopada 2021