
Coś na jesienne wieczory
Nastał październik, jesień w pełni, a wraz z nią chłodne wieczory i krótsze dni. Sprzyja to spędzaniu wolnego czasu w domu, a dobry film lub serial zawsze stanowi niezawodną opcję jesiennego relaksu pod kocem z kubkiem ciepłej herbaty. Jeśli jednak nie lubisz przesiadywać przed ekranem telewizora lub komputera przy długosezonowych „tasiemcach”, męczą Cię ciągnące się w nieskończoność sagi, oto coś dla Ciebie! Cztery seriale, które choć mniej znane, z pewnością warte są zobaczenia. I co najważniejsze: mają zaledwie po kilka odcinków albo zawierają bardzo krótkie epizody, więc obejrzysz je w mgnieniu oka. Zapraszam!
„4 Blocks”
Niemiecki serial opowiadający o losach arabskiego klanu żyjącego w Berlinie. Akcja rozgrywa się w środowisku imigrantów z Bliskiego Wschodu. Głównym bohaterem jest Toni Hamady, który wraz ze swoją rodziną mieszka w Niemczech od ponad 25 lat. Klan, którego jest członkiem, „kontroluje” berliński Neukölln. Chleb powszedni tej dzielnicy stanowi przestępczość zorganizowana: narkotyki, pobicia czy mafijne porachunki. Toni pragnie porzucić ten przestępczy świat i zacząć żyć zgodnie z prawem. Od lat stara się o obywatelstwo, planuje jak najlepszą przyszłość dla żony i córki. Sprawy się jednak komplikują i bohater musi przejąć władzę w grupie przestępczej. Na jego drodze pojawia się także dawny przyjaciel, Vince. Mężczyzna nie wprowadza jednak upragnionego spokoju w życie Toniego. Wprost przeciwnie – jest źródłem konfliktów z bratem, Abbasem. I nie tylko…
„4 Blocks” to niezwykle ciekawa i angażująca produkcja. Reżyser serialu, Marvin Kren, podejmuje bardzo aktualny temat arabskich imigrantów w Niemczech, a przy tym nie opowiada historii w sposób jednoznaczny. Daje widzowi dowolność interpretowania postępowania bohaterów, nie stereotypizuje. Pod względem technicznym obraz przede wszystkim cieszy oko. Świetne zdjęcia i przemyślana kolorystyka doskonale komponują się z hip-hopową ścieżką dźwiękową. Miniserial składa się z 6 odcinków, a w przygotowaniu jest już druga seria.
„The Take”
Ten brytyjski serial również porusza tematy gangsterskie. Freddie i Jimmy zostają członkami miejscowego gangu. Mężczyźni są kuzynami, łączy ich bliska więź, ale pod względem charakteru to dwie kompletnie różne osoby. Jimmy’ego cechuje opanowanie, bardzo dużą wagę przywiązuje też do szacunku. Freddie zaś to furiat, który nie stroni od brutalności i alkoholu. Kiedy gangsterskie porachunki wymykają się spod kontroli, a życie rodzinne mężczyzn również nie przypomina sielanki, wydarzenia przyjmują tragiczny obrót.
„The Take” to pozycja dla widzów o mocniejszych nerwach. Twórcy serialu nie szczędzą bowiem odbiorcom bardzo brutalnych scen przemocy. Już od pierwszych minut wyczuć można ciężką, gęstą atmosferę. Cała produkcja tworzy specyficzny nastrój, nie ogląda się jej łatwo i z przyjemnością. Głównym atutem obrazu jest Tom Hardy w roli Freddiego. Aktor wykreował jedną z lepszych ról w swojej karierze. Freddie przypomina dzikie zwierzę, jest bezkompromisowy, odpychający. Całą opowieść idealnie uzupełnia muzyka, w tym utwory takich zespołów, jak Kasabian. „The Take” to tylko 4 odcinki, które jednak na długo pozostają w pamięci!
„Community”
To coś zupełnie innego niż propozycje podane powyżej. „Community” to amerykański sitcom rozgrywający się w college’u o kiepskiej renomie. Centralną postacią komedii jest prawnik Jeff Winger, który traci prawo do wykonywania zawodu. Musi wrócić do szkoły, aby zdobyć nowy dokument. Jednak mężczyzna, nie chcąc się zbytnio wysilać, wybiera podrzędny Greendale Community College. Uczą się tam nie tylko najgorsi absolwenci amerykańskich szkół średnich, ale i… emeryci czy gospodynie domowe. Początkowo niechętny Jeff zaprzyjaźnia się jednak z nowymi znajomymi i zaczyna prowadzić prawdziwie studenckie życie.
„Community” to zdecydowanie dłuższa opcja, bo składa się „aż” z 6 sezonów. Jednak odcinki trwają zaledwie 20 minut, można je więc obejrzeć w krótkim czasie. Historia Jeffa i jego przyjaciół to dobry rozweselacz. Szczególnie spodoba się wszystkim geekom. Ciągłe odwołania do popkultury, parodie innych filmów czy postaci to prawdziwy raj dla miłośników kultury masowej. Na uwagę zasługuje postać Abeda – pół Polaka, pół Palestyńczyka. Chłopak wydaje się być największym dziwakiem w grupie, jednak wraz z rozwojem akcji poznajemy go lepiej i staje się prawdziwym ulubieńcem widza. Warto dodać, że aktor grający postać Abeda, czyli Danny Pudi, jest z pochodzenia Polakiem. Właśnie dlatego w serialu tak świetnie mówi on po polsku.
„Nocny recepcjonista”
Kolejny miniserial – tym razem dramat szpiegowski, którego akcja rozpoczyna się w Kairze. Protagonistą jest były żołnierz brytyjskich służb specjalnych, Jonathan Pine. Mężczyzna pracuje jako tytułowy nocny recepcjonista w ekskluzywnym hotelu. Poznaje tam kobietę, która przekazuje mu tajne informacje na temat handlarza bronią. Wkrótce zostaje ona zamordowana, a Pine decyduje się na współpracę z brytyjskim wywiadem. Ma za zadanie doprowadzić do aresztowania odpowiedzialnego za handel bronią Richarda Ropera.
Brytyjsko-amerykańska produkcja to adaptacja powieści autorstwa Johna le Carré o tym samym tytule. Serial z pewnością wyróżnia się ze względu na grę aktorską. Bardzo dobre role odegrali Tom Hiddleston i Hugh Laurie. Szczególnie ten drugi prezentuje się wyśmienicie jako wyrachowany Roper, a kreacja ta stanowi ciekawą odmianę dla kreowanej również przez niego postaci doktora Gregory’ego House’a z popularnego serialu „Dr House”. W opowieści o pogoni za zbrodniarzem nie ma szaleńczego tempa. Jest za to stopniowo narastające napięcie, a sytuacja, w jakiej znalazł się bohater grany przez Hiddlestona, niezwykle intryguje. Całość obrazu została dopełniona fotogenicznymi kadrami z pięknych arabskich, szwajcarskich i brytyjskich plenerów.
Miniseriale są dobrą propozycją dla wszystkich, którzy lubią krótkie, a przy tym – paradoksalnie – rozbudowane historie. Niekiedy rozwijają lub/i poszerzają one fabułę filmów pełnometrażowych, co stanowi nie lada gratkę dla fanów poszczególnych produkcji. Zaproponowane przeze mnie tytuły to przykłady świadczące o tym, że serial nie musi trwać kilkanaście sezonów, żeby w pełni zaangażować widza i zdobyć rzeszę zwolenników. Czasami lepiej, by obraz był krótki, ale za to wartościowy, gdyż w wielu przypadkach okazuje się, że dłuższe serie tracą na jakości przez niepotrzebne przeciąganie akcji.
Katarzyna Wojnar
Studentka dziennikarstwa zakochana w twórczości Quentina Tarantino. Uwielbiam kino i popkulturę. Interesuje mnie sport - nie tylko pod względem rozrywkowym, ale i dziennikarskim.

Architektura wyboru w życiu codziennym

„Talent nie istnieje”
Zobacz również

Idealny, ale czy realny?
27 lutego 2019
Epidemia rasizmu
17 kwietnia 2020