Recenzja

Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?

W scenariuszu na rok 2020 nikt nie przewidział pandemii, globalnego kryzysu i przymusowej izolacji. Przez zamknięcie instytucji kulturalnych wyjścia do kina ze znajomymi zamieniły się w wieczorne (a dla niektórych całodniowe) maratony filmowe. Może nie możemy razem z przyjaciółmi obejrzeć filmu w kinowej sali, ale dzięki magii kinematografii możemy na chwilę przenieść się do czasów, kiedy beztroskie spędzanie czasu w roześmianym towarzystwie było normalnością. Pomoże nam w tym najnowszy film Xaviera Dolana „Matthias i Maxime”, który od 1 maja można oglądać na platformach streamingowych.

https://www.instagram.com/p/BzOBIg1g8YX/?utm_source=ig_web_copy_link

10 lat po obsypanym nagrodami debiutanckim filmie „Zabiłem moją matkę” cudowne dziecko kina powraca na duży ekran. Xavier Dolan w swojej najnowszej produkcji kontynuuje charakterystyczne dla jego twórczości motywy jak odmienność czy problemy na płaszczyźnie relacji matka – syn. Jak na perfekcjonistę przystało, Dolan kolejny raz bierze na swoje barki nie tylko reżyserię, ale też scenariusz, montaż i zagranie głównej roli. Niejednokrotnie zarzucane mu narcystyczne podejście nie przekłada się jednak na odgrywaną przez niego postać. Maxime bowiem naznaczony jest tajemniczą skazą na twarzy, która sprawia, że dołącza on do grona odmieńców znanych z filmografii kanadyjskiego reżysera.

„Matthias i Maxime” to film dla pokolenia millenialsów o millenialsach, którzy zostali wrzuceni na głęboką wodę dorosłego życia, a przyjaźń w tym dorosłym życiu pomaga im sobie poradzić. Wydaje się, że Matthias jest tą osobą, która najbardziej odnalazła się w roli dorosłego, pnącego się po szczeblach kariery człowieka. Jednak do tego uporządkowanego świata wkrada się bałagan za sprawą pocałunku, do którego doszło podczas kręcenia studenckiej etiudy filmowej. Wieloletnia przyjaźń zostaje wystawiona na próbę, gdy okazuje się, że granica pomiędzy przyjaźnią a miłością jest niezwykle cienka.

https://www.instagram.com/p/BwZZB-og4d4/?utm_source=ig_web_copy_link

Dolan cały czas trzyma widza w niepewności, nawet bezpośrednio nie pokazując momentu, który staje się punktem zwrotnym relacji głównych bohaterów. Mnóstwo niewiadomych w umysłach postaci, a zatem także na ekranie, sprawia, że my, będąc świadkami ich rozterek, czujemy się tak samo pogubieni jak oni. Niedopowiedziane słowa i niedokończone czyny sprawiają, że z każdą minutą filmu nasuwają się kolejne pytania i właśnie dlatego „Matthias i Maxime” długo nie pozwala o sobie zapomnieć.

Na tle twórczości Dolana jego najnowsze dzieło wyróżnia ciepło bijące z całej słodko-gorzkiej historii. Rozterki głównych bohaterów rozgrywają się między innymi podczas wieczorów wspólnie spędzonych razem z paczką przyjaciół. Przyjaciół, którzy co chwilę wtrącają angielskie słowa, ciągle się przedrzeźniają i czasami za bardzo na siebie krzyczą, ale którzy w gruncie rzeczy poszliby za sobą w ogień. Rozczulające jest to, jak Maxime, który nie ma prawdziwej rodziny, może zawsze liczyć na wsparcie swoich przyjaciół i ich rodziców. Takie momenty jak wspólne siedzenie przy stole, beztroskie śpiewanie piosenek w samochodzie i granie w kalambury w środku nocy w czasach zarazy odbiera się kompletnie inaczej, stąd trudno oglądać ten film bez choćby najmniejszego poczucia nostalgii. Zwłaszcza, że urzekająca muzyka i charakterystyczne ujęcia, budzące skojarzenia z odręcznie kręconymi filmikami, dają wrażenie, jakbyśmy byli w domku letniskowym razem z bohaterami.

https://www.instagram.com/p/Bomc6rOlGYX/?utm_source=ig_web_copy_link

Historia Matthiasa i Maxime’a to studium zakłopotania i próby zrozumienia uczuć, które niespodziewanie wkradły się w trwającą od dzieciństwa znajomość. To historia poznawania siebie od nowa, kiedy wydawało się, że wszystko zostało już powiedziane. To opowieść o tym, jak całe nasze życie może się zmienić za sprawą jednego przypadkowego wydarzenia. Dlatego „Matthias i Maxime” to film nie tylko dla millenialsów szukających wrażeń. To pokaz nieprzewidywalności ludzkich uczuć.