Artykuł,  Felieton

Weekend cudów

,,Gdybym to ja mogła wybrać sobie jakikolwiek upominek, taki tylko dla mnie, który sprawiłby mi małą przyjemność, nie potrafiłabym się zdecydować co chcę, bo chciałabym wiele. Ona nie chciała niczego…”.  Nie chciała niczego, a dostała tak wiele. Ona i wszyscy inni, którym pomogli zupełnie obcy ludzie. I pomogli zupełnie bezinteresownie. Co dowodzi temu, że wszechświat nie jest tak do końca pozbawiony empatii i wrażliwości. Że jest w nas jeszcze ta maleńka potrzeba rozświetlania czyichś smutnych światów promyczkami nadziei. Magia. To właśnie ona towarzyszyła nam – wolontariuszom – w czasie Finału Szlachetnej Paczki  8 i 9 grudnia. 

Co to byłoby za życie, gdybyśmy myśleli w nim tylko o sobie? Brali od innych, ale nie dawali nic od siebie? Co to byłoby za życie, gdybyśmy patrzyli na biedę innych, sami pławiąc się w luksusach? Jaką radość byśmy z niego czerpali, nie dając odrobiny radości innym? Nie dając trochę nadziei i wiary w lepsze jutro? Każdy z nas może roztaczać magię. Bo każdy z nas może zostać darczyńcą Szlachetnej Paczki i pomóc wybranej przez siebie rodzinie.      W tym roku wolontariusze dostarczyli 20073 paczek! A łączna wartość ich wszystkich to prawie 54 mln złotych! W pomoc zaangażowało się aż 810351 darczyńców. To był po prostu weekend cudów.

Trzy dni spędzone na magazynie. Trzy dni, podczas których zjadłam jedynie dwa kawałki pizzy, jednego tosta i kilka tabliczek czekolady. Wypiłam za to z dziesięć litrów kawy i coli.  Schudłam dwa kilo, zaliczyłam przeziębienie, stłukłam lewą stopę, kiedy upuściłam na nią jakieś 20 kg płynów do prania i wyrobiłam bicepsy dźwigając kilkukilogramowe paczki na czwarte piętro w bloku bez windy, robiąc po drodze dwadzieścia przystanków i zastanawiając się, kiedy moje serce pobije rekord w liczbie uderzeń na minutę. Pełzłam w śniegu, do domku starszej pani, gdzie dojazd był utrudniony i średnio trzy razy na minutę zapadałam się w zaspy. Odebrałam kilkadziesiąt telefonów od darczyńców i sama wykonałam ich mnóstwo. Poznałam przemiłych strażaków i przystojnego pana z pewnej firmy, którzy bezinteresownie pomagali nam w rozwożeniu paczek. Wzruszałam się średnio piętnaście razy na dzień i płakałam każdego wieczoru po powrocie do akademika. Rozmawiałam z darczyńcami, którzy opowiadali o tym, jak dzięki pomocy innym zmieniło się ich życie. Obserwowałam innych wolontariuszy, którzy dopingowali się nawzajem, gdy momentami było naprawdę ciężko. Kilka razy dziennie musiałam powtarzać sobie, że to nie sen, że to wszystko dzieje się naprawdę i że magia istnieje. Widziałam maleńkie błyski w oczach obdarowanych ludzi i ich niedowierzanie w trakcie otwierania paczek. Słyszałam cudowny śmiech małej dziewczynki, cieszącej się z dżinsowej spódniczki i widziałam drżące usta jej rodziców, gdy otworzyli wielkie pudło ze środkami chemicznymi. Razem z samotną, starszą panią cieszyłam się z jej szczęścia, gdy dostała dwadzieścia wielkich pudeł pełnych żywności, książek i środków medycznych. Przytuliłam ją najmocniej jak potrafiłam, aby choć w maleńkim stopniu, przez minutę poczuła, że świat jest dobry. Usłyszałam tak wiele niewypowiedzianych ,,dziękuję”, które były równie ważne, co te wypowiedziane na głos. Dzieliłam się opłatkiem z nieznanymi ludźmi, którzy życzyli mi pięknego życia. Nie wiedzieli tylko, że to między innymi dzięki nim, mam to piękne życie.

W czasie szkoleń dla wolontariuszy, pół roku temu uczyli nas, jak rozmawiać z rodzinami w czasie pierwszych wizyt u nich, jak wypełniać arkusze, na jakiej podstawie kwalifikować ich do projektu, jak zachowywać się w sytuacjach, gdy do czynienia będziemy mieć z ciężkimi przypadkami (alkoholizm, patologia, choroby psychiczne, przemoc itp). Poznaliśmy zasady odpowiedniego ubioru w czasie takich wizyt, tematy, które należy poruszyć i nauczyliśmy się w jaki inny sposób możemy jeszcze pomóc rodzinom. Wiedzieliśmy, że momentami będzie ciężko, więc uczyliśmy się, jak sobie z tym radzić. Ale te trzy dni finału nauczyły mnie, że żadne szkolenia, żadne kursy i żadne warsztaty nie przygotują mnie do zderzenia z rzeczywistością. Niekiedy brutalną. Do zderzenia się z sytuacjami, z którymi nigdy w życiu nie miałam do czynienia. Bo co odpowiedzielibyście małżeństwu z małą córeczką, które mówi Wam, że czasem nie jedzą przez tydzień i pytają co mają robić? Co odpowiedzielibyście matce tej dziewczynki, która mówi Wam, że jej dziecko nigdy nie dostało żadnego prezentu pod choinkę, bo wszystkie, i tak marne pieniądze, idą na leki dla jej chorego męża? Co odpowiedzielibyście starszej, chorej, przemiłej pani, która tak wiele wycierpiała w swoim życiu i która mówi, że jej już nic nie potrzeba, ale Wam, życzy samych wspaniałości, bo zasłużyliście na wszystko, co dobre? Boże, przecież to Ona zasłużyła. Na wszystko, co na tym świecie najważniejsze. To są sekundy, w czasie których musicie wymyślić mądrą odpowiedź. Ale na takie pytania nie ma mądrych odpowiedzi. Bo co tu powiedzieć?

To były wspaniałe dni, które przygotowały mnie na te święta jak nic nigdy. Żadne kazania w Kościele, żadne suche, powtarzane każdego roku formułki, żadne rekolekcje, nie przygotują do przeżywania Świąt Bożego Narodzenia w taki sposób, jak zrobili to ci cudowni ludzie oraz spotkania i rozmowy z Nimi twarzą w twarz. I zrobili to zupełnie nieświadomie. Pokazali mi, że cieszyć się ze świąt, można tak samo w wielkiej willi, jak i w małej drewnianej chatce. Tak samo z wielką, bogato przyozdobioną choinką, jak i z prostą gałązką świerkową ozdobioną lampkami. Tak samo z suto zastawionym stołem, pełnym sztucznych wyrobów z marketu, jak ze skromnym posiłkiem przygotowanym własnoręcznie. Tak samo z workiem pełnym prezentów, jak jedynie z życzeniami, ale prawdziwymi i płynącymi prosto z serduszka. Tak samo z mnóstwem ludzi przy wigilijnym stole, którzy w ciągu całego roku nie mają czasu, aby Cię odwiedzić, jak i z tymi najważniejszymi w Twoim życiu, których już nie ma, ale którzy są za to w Twoim sercu przez cały rok.

To dzięki tym wspaniałym ludziom, których odwiedziłam jako wolontariuszka, tegoroczne święta były dla mnie wyjątkowe. Drugie w moim życiu, które były inne od wszystkich. Bardziej prawdziwe.  Ci ludzie dziękowali mi za pomoc. Za to, co dla nich zrobiliśmy. Ale nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo pomogli Oni nam. Weekend cudów. Ale ja z całego serca życzę im, aby cuda w ich życiu zdarzały się codziennie. Bo zasługują na wszystko, co na tym świecie ma jakieś znaczenie.

Otwórz szeroko oczy i rozejrzyj się czy ktoś nie potrzebuje trochę czasu, trochę uwagi. Może jest to człowiek samotny, albo zgorzkniały, albo chory, albo niedołężny. Może starzec, a może dziecko. Nie pomiń okazji, gdy możesz coś z siebie ludziom ofiarować jako człowiek. 

Studentka I roku dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Redaktorka w Feniks.fm. Kocha życie i czerpie z niego pełnymi garściami. Czyta wszystko, co wpadnie jej w ręce - od Stephena Kinga począwszy, poprzez Ryszarda Kapuścińskiego, a na etykietach produktów żywnościowych skończywszy :) Muzyka to coś, bez czego nie wyobraża sobie relaksu w zaciszu swojego pokoju albo na spacerach. Lubi potańczyć przed lustrem i dobrze zjeść :)

Dodaj komentarz