Felieton

Ej! Uśmiechnij się!

“Stało się coś? Ej… nie smuć się, głowa do góry.” Dziękuję, od razu mi lepiej, aż zapomniałam, dlaczego byłam smutna. Potrzebowałam to usłyszeć. A tak serio, to nie. Działanie takich sformułowań jest równie skuteczne jak powiedzenie rozsierdzonej osobie “spokojnie, nic się stało”. Działanie skuteczne w 100%, tylko zależy, na czym nam zależało. Innym z moich ulubieńców jest “uśmiechnij się, świat jest piękny”. Może jest, może nie. To raczej dość subiektywna opinia. Ale nie można zapomnieć o starym, dobrym  “zająłbyś się czymś, to byś mniej myślał i nie chodził taki smętny”.

Pada deszcz od 3 dni? Masz obniżone samopoczucie? Och, to musi być depresja. Ale spokojnie, przy pierwszych promieniach słońca zostaniesz magicznie wyleczony/na. Bo przecież tak działa depresja, prawda? Czy ktoś już powiadomił o tym wszystkie osoby na psychotropach i z niezdiagnozowaną depresją? Kto by pomyślał, że to takie proste? Depresja jest uważana przez WHO za jedną z najpoważniejszych chorób cywilizacyjnych naszych czasów. Jest jak rak, ale dla zdrowia psychicznego. Wydaje mi się, że powinniśmy przestać nazywać każdą chandrę czy syndrom odstawienia słodyczy depresją. “Wycofali puszczanie mojego ulubionego serialu. Chyba będę miała depresję.” Tak. Bo depresja jest czymś, co możemy sobie ustalić i zaplanować. To całkowicie tak działa. 

Jak to jest, że osoby z depresją tak często przemykają niezauważone… A no tak. Bo o tym nie mówią. Kurczę, to nie brzmi jak przykład definicji depresji używanej przez większość społeczeństwa. “Ona na bank nie ma depresji, przecież jest urodzoną optymistką, po prostu jest nieśmiała”. Jak dla mnie to brzmi jak urodzona aktorka. Będąc człowiekiem z ulicy, nie jesteśmy w stanie określić, czy ktoś ma depresję, czy nie. To zadanie dla osób w naszym najbliższym otoczeniu – to im powinniśmy się przyglądać. Wtedy to troska, a nie wścibstwo. Ale nie zapominajmy, że niestety nie wszyscy rozumieją, jak to działa. Jaki kraj, takie przywary, a my przecież uwielbiamy wściubiać nos w nie nasze sprawy. Moja sąsiadka, serdeczna, powtarza że “ona to by depresji dostała”, gdyby nie podzieliła się jakimiś niesamowicie ważnymi informacjami z życia osiedla. Tak. To na pewno byłaby depresja. 

Najchętniej wzięłabym magiczną różdżkę i za jednym zamachem usunęła z języka wyrażenie “mieć depresję od [czegoś]”. Depresji się nie ma od czegoś, ale przez coś. Często się o tym zapomina, a to niestety kosztuje, czasem więcej, czasem mniej. Ale wysokość ceny – tak jak ocena świata – to dość subiektywna zmienna. Jedno jest jednak pewne, że (ta faktyczna) depresja maskowana to realny problem milionów ludzi. Nie powinniśmy tego bagatelizować czy machnąć na to ręką, bo “eh przejdzie jej”. Nie wszyscy ludzie z depresją przyjmują leki, ale dla ogromnej liczby z nich małe rzeczy ze strony bliskich lub (jeśli są samotni) przypadkowych ludzi znaczą więcej, niż przeciętnemu człowiekowi się wydaje. 

Trzymanie nerwów na wodzy jest trudne, pocieszanie innych ludzi (jeśli w dobry sposób robione) niezastąpione. Ale czasem  ugryźmy się w język, rozmawiając z obcą osobą. Nie wiemy, co jej właśnie “siedzi” w głowie i czy proste “ej nie smuć się, inni mają gorzej” nie spowoduje, że dołożymy swoją cegiełkę do pogorszenia się czyjegoś stanu.