Reportaż

Mężczyzna w koturnie

Przekręcam się znów na drugi bok, słysząc z podłogi budzący mnie śpiew. Nie spoglądając na zegarek, wiedziałam, że jest chwilę po siódmej rano.

 A na ziemi pokój ludziom dobrej woli, chwalimy Cię, błogosławimy Cię…. – śpiewa Jurek w niebogłosy. Pewnie sąsiadka Misztalowa też to słyszy. To dobra pora, by wstać z łóżka i zaczerpnąć łyk gorącej kawy. Jeszcze zaspana czołgam się na parter, gdy nagle słyszę pukanie w drzwi do łazienki:

–  Je tam kto, czy się świeci na wariata?

***

Drewniane drzwi do dwóch pokoi, w których mieszkają, nie były wymieniane od szesnastu lat, ale za to podłoga jak nówka-sztuka. Solidnie zakonserwowana. Zabezpieczona przed wszelkimi wgnieceniami, przetarciami i przesuwaniem. Grube, wielkie, buraczkowe dywany, pełne wyraźnych, dziwnych mozaik proszą co tydzień, by je porządnie odkurzyć. Kiedyś nie każdy mógł sobie pozwolić na taki dywanowy luksus, więc trzeba szanować. Dzięki temu cyklinowanie podłogi nie jest tu konieczne. W przeciwieństwie do reszty pomieszczeń sosna tutaj trzyma się nieźle, jeszcze się błyszczy. Meble w tych pokojach są z odzysku – stare, skrzypiące, wraz z honorowym miejscem na alkoholowy barek, który zawsze jest zapełniony nalewkami i innymi trunkami, które lądują na stole przy wielkich rodzinnych okazjach. Szafki drewniane z połyskiem, których skrzeczący odgłos przyprawia każdego o ciarki na plecach, pełne są ubrań, kapeluszy i butów żony, która nie będzie miała już okazji ich założyć. Bordowa meblościanka pełna jest szklanych witryn wraz z ozdobnymi, kosztownymi zastawami stołowymi, których i tak nikt nigdy nie używał. Dwie mniejsze komódki, odgrzebane z grajdołka w piwnicy, odłożone tam jako niepotrzebne, stały się niezbędne dla dziadka i córki, bo stoją tuż obok łóżka – tego na kołach, które i tak nie jeździ. Te szafeczki co prawda mają się nijak do reszty mebli, zupełnie. Ciemne czy jasne, pasuje czy nie pasuje. Drut połączy wszystko. W konieczności coś się zespawa, poskręca albo przyklei. Po co ma się zmarnować, jeśli działa.

Tam, gdzie jest wolne miejsce, stoi wiele wystawionych świętych obrazków, poświęconych świec, które są często zapalane, ikon i figurek. Znajdzie się też kilka lub nawet kilkanaście mniejszych obrazków podobnych do tych, które rozdaje zawsze ksiądz, chodząc po kolędzie. Można czuć się tu bezpiecznie – woda święcona w słoiku jest pod ręką, gdy taki ksiądz czasem przyjdzie. A to nie byle jaki gość w tym domu. Tylko on sprawia, że nagle wszystkie odbiorniki w dziadkowym pokoju milkną; dwa radia z katolickimi stacjami i do tego wiecznie działający telewizor, który stale nadaje tureckie tasiemce.

– Dziadku, masz dwie dyszki? bo mama jest w mieście, ona później ci odda – pyta wnuczka.

– A czego mam nie mieć? – nawet nie spoglądając na Anię, odpowiada zza ogromnego skórzanego fotela w kolorze brązowawym, również z odzysku.

Potrafi przesiedzieć w nim cały dzień, patrząc w szklany ekran. Tuż przy tym miejscu siedzącym znajdują się na półce – tuż obok miski na łupę z jabłek – dwie kasetki tygodniowe z tabletkami. Solidnie poporcjowane, rozdzielone przez synową, która dba o to, by teść się nie pomylił przy nerwowym otwieraniu szufladki. W przerwie między serialami Jurek karmi ukochaną, też tabletkami.

***

Wiecznie rozłożony w drugim pokoju stary tapczan, nakryty tygrysim kocem z targu, służy nie tylko do spania. To miejsce codziennych, długich modlitw, drzemek, słuchania radia i składowisko sterty poukładanych ubrań, które koniecznie muszą być pod ręką. Tapczan dla dwóch osób, na którym od niedawna śpi tylko jedna.

– Grzejesz już zupę babci? Bo to już wpól do drugiej – przypomina Jurek o tej samej, stałej porze. To jedna z wielu dziadkowych rutyn. Córka zalatana różnymi sprawami, mimo że jest już dorosła i ma swoje dzieci, to pamięta, by zjawić się w domu na czas.

– Zlą lyżkę dalaś, daj tą mniejszą, bo ona nie polknie przecież tego – upomina się staruszek. Jego ukraińskie L wypiera nasze polskie Ł. Przyzwyczailiśmy się.

Jurek lubi spędzać czas na podwórku, naprawiając działające rowery, deszczówki, kostki brukowe czy furtki. Jesienią grabi liście i zamiata podwórko. Dosypuje piach albo go rozsypuje, żeby był między kostką. Kiedyś też jeździł w pole do kuzynki, ale córka mu zabroniła po jego ostatnim pobycie w szpitalu. Zawsze sumiennie dba o to, by wynieść posegregowane śmieci na czas przed bramę. Ma swój mały warsztat, w którym pachnie jak w sklepie z metalowymi narzędziami. A jego czerwony rower z koszykiem- pokonuje co niedzielę ostatnio najdłuższe jego trasy. Do banku co miesiąc woli chodzić na piechotę, chociaż zdawać by się mogło, że to sprawia mu wielki ból.

– To jak to było z tą nogą? – pytam.

– Ja sam do końca nie wiem. Mama mi gadala, że jak bylem maly, to wypadlem z kolyski i w ostatniej chwili mnie za nogę zlapala.

Dziadek Jurek to po prostu dżentelmen. Zawsze ma spodnie w kant, niezależnie od pogody, czy jest w domu, czy choruje, czy są święta, czy wybiera się w upale na podwórko albo do apteki. Eleganckie pantalony w towarzystwie fioletowego lub brązowego pulowera nikogo już nie dziwią. Czasem latem pytamy, czy nie jest mu za gorąco. Za to niedziela w kwestii ubioru jest dniem wyjątkowym. Zawsze tak było. To jest ten dzień, w którym Jurek wyciąga z dna szafy śnieżnobiałe koszule, najbardziej eleganckie spodnie, ciepły wełniany płaszcz i czarny kaszkiet. To jest chwila przemiany kuli lekarskiej w dostojną drewnianą laskę. Zmiana domowych kapci w czarne wypastowane meszty, zrobione na zamówienie, bo jeden musi mieć koturn o długości piętnastu centymetrów z powodu krótszej, prawej nogi. Wyperfumowany wodą kolońską staruszek, zawsze gotowy czterdzieści minut przed czasem, zimą czeka, aż ktoś go zawiezie, wiosną i latem – wsiada na czerwony dwukołowiec, który powiezie go wprost na różaniec odprawiany przed mszą. W cieplejsze, lecz deszczowe dni wyposażenie roweru jest bogatsze, bo z parasolką przy prawej ręce.

– Chusteczka do nosa jest, można odmaszerować – utwierdza się mężczyzna przed wyjściem do parafialnego kościoła.

W pokoju z tapczanem wyjątkowe miejsce zajmuje maszyna do szycia, przy której spędzał długie godziny, szyjąc kiedyś garnitury i sukienki. Mimo wieku dziadek nie rozstał się ze swoją maszyną stojącą pod oknem, choć surduty zamienił na drobne dziury. Mimo wieku i wielu cierpień kocha swoje życie takim, jakim obecnie jest. Zadowolony, spełniony, szczęśliwy nie martwi się niczym. Miło wspomina czasy młodości, pierwsze randki, dyskoteki w Młodowie. Żyje z dnia na dzień, robiąc to, co robił, przy tym za dużo nie rozmyślając. Nie smuci się nigdy, nie narzeka i biernie nie czeka. Po prostu jest. Przede wszystkim jest przy niej w tym, co jej ślubował. To bohater – dżentelmen do szpiku kości, prawdziwy mężczyzna w bucie na koturnie, a ja mam zaszczyt być jego wnuczką.