Felieton

Wraca moda na wąsy i ciemne okulary

Dlaczego wszyscy oszaleli na punkcie Top Gun: Maverick? Co ma w sobie film o lataniu myśliwcami, jazdą motocyklem i męskiej rywalizacji o miano najlepszego? Mam swoje przypuszczenie, dlaczego każdy mężczyzna po obejrzeniu filmu zostawia wąs i zakłada ciemne okulary.

Po obejrzeniu filmu Josepha Kosinskiego w moich myślach przez 3 dni były tylko i wyłącznie epickie sceny z Tomem Cruise’m w kokpicie myśliwca. Przed snem w głowie leciało mi głośne Danger Zone Kenny Loggins’a, przebijające się przez ryk silników F-35. Na moim Spotify królującą przez tydzień pozycją był soundtruck z Top Gun: Maverick. Wiele osób mogłoby napisać dokładnie to samo o swoich odczuciach po seansie. Wniosek? Film jest nieskazitelny, bezbłędny, po prostu prawdziwe arcydzieło w amerykańskim stylu. W takim razie dlaczego znany krytyk filmowy Tomasz Raczek ocenia go zaledwie na 6/10? Już spieszę z odpowiedzią na to pytanie.

Indywidualny odbiór filmu stanowi jedynie 50 procent tego, co widzimy na ekranie. W skład drugiej połowy wchodzą prywatne doświadczenia, refleksje, wiedza, gusta czy najzwyklejsze odmienne preferencje. Mówiąc prościej. Jednemu widzowi film się spodoba, bo jest dużo akcji, drugi wolałby więcej spokoju na ekranie. To najzwyklejsza rzecz na świecie. Każdy interpretuje obraz po swojemu, patrzy na niego przez swoje ściemniające lub rozjaśniające „okulary”.

W przypadku Top Gun: Maverick ta teoria nie ma racji bytu. Jaki jest tego powód? Sentyment. Uczucie, które towarzyszy prawdziwemu fanowi podczas seansu jest nie do opisania. Już pierwsza, otwierająca scena z kultową muzyką Danger Zone, nasycona unikatowymi jasno pomarańczowymi barwami zachodu słońca nad oceanem, przenosi widza do lat 80. Dostajemy kopię z pierwszej części filmu i nie jest to żaden brak pomysłu ze strony twórców. To chwyt, który już na samym początku ma wywołać na naszej twarzy najszerszego banana. Dzięki temu do reszty filmu podchodzimy z jeszcze większym optymizmem i zafascynowaniem. Na tym właśnie polega wcześniej przywołany sentyment. To on staje się najsilniejszym atutem tego filmu.

Widz nie ocenia tego dzieła przez pryzmat pojedynczej produkcji. W jego głowie jest masa wspomnień związanych z pierwszą częścią. Dziesiątki razy obejrzana pierwsza część zostawiła po sobie zbyt mocne znamię. Kolorowa i prosta historia z motywem romansu i tragedią w tle sprzedała się idealnie ponad 30 lat temu, więc dlaczego miałaby się nie sprzedać teraz?

Po obejrzeniu zwiastuna każdy już wiedział, o czym będzie film, że będzie on kopią pierwowzoru. Po seansie dostajemy dokładnie to, czego chcieliśmy. Dynamiczną akcję, efektowne sceny w myśliwcach połączone z rykiem potężnych silników przy kultowej muzyce. Siedząc w fotelu byłem w prawdziwym transie, cały szczerząc się jak głupi do sera nie mogłem oderwać oczu od ekranu. Wyczekiwałem nadchodzących scen z wielką ekscytacją. Jestem przekonany, że właśnie takie same odczucia towarzyszyły większości osób. I na tym polega ten kluczowy sentyment, w tym wszystkim się on przejawia. Jest idealną manipulacją. Odwraca uwagę od technicznych niedociągnięć, błędów pod kątem fabularnym czy dość prostych i kiczowatych dialogów. Twórcy znakomicie zabawili się psychiką swoich odbiorców, doskonale zwiedli ich na manowce.

Inaczej do filmu podchodzą krytycy filmowi. Tomasz Raczek, wygłaszając wideorecenzję na swoim kanale na YouTube, ocenił Top Gun: Maverick bardzo nisko. Dał notę 6/10, która mówi potocznie, że film jego zdaniem nie był nawet dobry, a jedynie niezły. Każdy wychodząc z kina, chciałby jeszcze raz zapaść się w fotelu. Mieć od nowa wypełnione po brzegi pudełko z popcornem, a Tomasz Raczek mówi, że film zasługuje na takie sobie 6/10. Dlaczego tak postąpił? Bo może! Każdy odbiorca, w tym krytyk filmowy, ocenia film według swojego własnego uznania. Polski publicysta w swoim wideo niejednokrotnie podkreślał, że ma on złe wspomnienia z samolotami. Nie lubi nimi latać. Jego sentyment do pierwszej części nie istnieje. Dzięki temu z chłodną głową może ocenić film tak, jak każdy powinien.

Fani filmu nie będą potrafili ocenić Top Gun: Maverick obiektywnie. Sentyment bierze górę ponad wszystko. Ja sam się do tej grupy stanowczo wpisuję. Mając ciepłe wspomnienia z pierwszą częścią, oglądając ją kilkanaście razy. Na premierze drugiej byłem zaczarowany. Gdy film się skończył, czekałem do ostatniej sekundy muzyki podczas napisów końcowych. Dopiero potem obsługa mnie odhipnotyzowała słowami: „Proszę Pana, to już koniec. Może Pan wyjść”.

Redaktor naczelny portalu Nowy Akapit. Maniak filmowy i pasjonat prawie każdej dziedziny sportu. Redaktor portalu Kącik Popkultury oraz współprowadzący podcast na Spotify "Rozmowy Na Pół Gwizdka".