Opowiadanie

W każdym życiu, pod każdym imieniem | CZĘŚĆ II

Megara miała siedem lat, kiedy na jej wioskę spadł gniew demona. Dopiero w krytycznym momencie jej życia, odkopała gdzieś z zakamarków pamięci mrożące krew w żyłach krzyki. Te strzelające strumienie krwi i puste oczy oderwanej głowy, leżącej na ziemi wśród nadpalonej trawy.

Była w kuchni, a jej matka ściągała ze sznura rozwieszonego przed oknem suszone grzyby. Nuciła wtedy delikatnie wiejską piosenkę o strumieniu. Ostatnie promienie zachodzącego słońca sprawiały, że kosmyki jej blond włosów wyglądały jak płomienna aureola. Ojciec dopiero wracał z pracy przy ścinaniu drzew w lesie. Pracował ciężko, dlatego mama zabrała się zaraz za przyszykowanie kolacji. Megara siedziała przy stole z niteczkami w ręku i starała się wyszywać na maleńkim tamborku niebieskie gołąbki. Czasem wracała w odpowiednie miejsce, by zatuszować dziurę, którą zostawiła w wyszywanym skrzydełku. Woskowe świecie, które oświetlały pomieszczenie, zaczynały powoli się dopalać, dlatego dziewczynka wiedziała, że zaraz będzie musiała iść do łóżka. Gdy ukłuła się igłą w palec, wydała z siebie cichy syk bólu.

– O jejku! – zawołała mama, klękając przed córeczką – Megaro uważaj na swoje kochane paluszki.

Kobieta ostrożnie zabrała z rąk dziewczynki materiał i tamborek, po czym poczęła żartobliwie całować opuszki jej palców.

– Mamo, to łaskocze! – wykrzyknęła rozbawiona Megara, rozkoszując się pięknym uśmiechem swojej matki.

– Bo masz takie delikatnie palce!

Po chwili dziewczynka poczuła jednak w dłoni szczypanie, a na jej palcu wskazującym ukazała się rubinowa kropelka. Ukłuła się do krwi. Megarze łzy mimowolnie stanęły w oczach na ten widok i z przestrachem spojrzała na mamę. Ta jednak ze spokojem chwyciła wypraną szmatkę ze stołu i przyłożyła do krwawiącego palca.

­– Spokojnie, kochanie, to tylko mała krewka. – Znów uśmiechnęła się czarująco, a biała tkanina wchłonęła czerwoną substancję. – Tak malutka, że już jej nie ma. A mamusia już pocałowała paluszki, więc będzie się szybciej goić!

– A może jeszcze raz? Tak dla pewności? – zapytała Megara, szeroko otwierając oczy.

– No cóż, jeśli pani Doktor uważa, że to konieczne – powiedziała poważnie mama, nachylając się i przyciskając usta do palca wskazującego, tylko po to, by wypuścić z siebie głośne cmoknięcie – Proszę bardzo!

– Dziękuję, mamusiu – odparła dziewczynka, wycierając drugą dłonią resztki łez, które przykleiły się do jej policzka.

Kobieta właśnie miała odpowiedzieć, gdy ciszę wieczoru, wypełnioną grą świerszczy, przedarł gardłowy kobiecy wrzask. Obydwie wzdrygnęły się gwałtownie, a mama Megary podbiegła do drewnianych drzwi ich domu i wyszła przez nie ostrożnie. Dziewczynka przerażona i ciekawa zarazem pospieszyła za swoją matką na pole, skąd zaczęły dobiegać coraz to głośniejsze krzyki, jęki i dziwne odgłosy.

Pierwszym, co Megara dostrzegła tej nocy, był ogień. Ogromne pióropusze żarzących się płomieni, które zajmowały po kolei każdą chatę na północy wioski. Wśród skwierczących odgłosów piekielnego ognia słychać było huki uderzających o ziemię belek i bolesne okrzyki tych, którzy byli przez nie przygniatani. Okolicę wypełnił duszny i gęsty dym, który zatykał gardło Megary i sprawiał, że łzawiły jej oczy. Jej mama stała jak wryta w ziemię, próbując ogarnąć wzrokiem tragedię, która działa się przed nią. Z pobliskich domów zaczęli wychodzić ich sąsiedzi i biec w stronę wzmagającego się pożaru, tylko po to, by zatrzymać się przed ścianą ognia, która zalewała ich swoją parzącą temperaturą.

Nagle prosto na nich, jakby z czeluści piekieł, wypadała kobieta. Jej rozpaczliwe łkanie i pęd, w jakim wpadła między zgromadzonych, rozprzestrzeniły prędko panikę. Megara w końcu dostrzegła jej krwawiącą twarz. Śliczne, miodowe włosy kobiety spłonęły w połowie, a żar stopił część jej rumianej twarzy. Trzęsła się cała, a po jej szyi i rękach spływały potoki krwi, które wydobywały się z dziury na jej policzku.

– …wyrwał mi twarz! Demon! DEMON! Boże… pomocy. Pomocy! – mamrotała przerażona kobieta, zataczając się i starając się uciec od ściany ognia.

I, jakby jej słowa były prorocze, tuż za nią z płomieni trawiących już praktycznie całą wioskę wyszedł mężczyzna. Albo Demon, który na mężczyznę wyglądał. Megara pamiętała tylko jego ciemne włosy, wysoką sylwetkę i zimne jak lód oczy, które tak bardzo wyróżniały się na tle szalejącego ognia. Wśród zgromadzonych rozległy się pomruki zmieszania, które zamieniły się we wrzaski przerażenia, gdy wieśniacy zorientowali się, że uśmiechnięty Demon ciągnie za nogę zmasakrowane ciało w stronę tłumu.

Megara straciła wtedy poczucie jakiejkolwiek normalności. Ludzie w szoku i panice próbowali przepchnąć się koło niej. Ktoś ją kopnął, jakiś mężczyzna na nią upadł, więc nie dostrzegając mamy i kwiląc cicho, zwinęła się na ziemi i zamknęła oczy.

Demon przykucnął wtedy i jak grom czy ostatni koszmar począł rzucać się na uciekających mieszkańców wioski. Jego krucze włosy rozwiewały się, gdy wyrywał gardła matkom i jednym ruchem łamał karki ich dzieciom. Był jak tancerz niesiony przeklętym wiatrem, rozbijając czaszki i rozrywając zębami nadgarstki niewinnych nastolatków. Był jak wicher, jak trująca mgła – nie było go widać, ale czuć. Drżenie ziemi, gdy się do Ciebie zbliżał, oddech tuż na twoim policzku i krew w Twoich ustach, gdy zabierał Ci ostatnie tchnienie.

Gdy skończył już z uciekinierami, wrócił z gracją na środek wioski, omijając wdzięcznie rozszarpane zwłoki i rzekę krwi. Dopadł ostatnich nieszczęśników, którzy zastygli zalęknieni i skierował się w stronę zwiniętej w kłębek Megary.

Stanęła mu jednak na drodze jej matka. Osłaniając swe dziecko, rozłożyła szeroko ramiona i spojrzała w lodowate oczy Demona. Stwór zmierzył ją wzrokiem spod przymkniętych powiek z ledwo skrywaną irytacją i lekceważeniem – jakby była tylko mrówką czy chrząszczem, którego mógł rozgnieść stopą.

Potem, w mgnieniu oka rzucił się do przodu tak szybko, że kobieta zobaczyła tylko smugę światła. I przebił jej pierś swoją dłonią, wyszarpując przy tym jej serce. A potem wbił się w gorący organ zębami i wypił z niego, zamykając z rozkoszy oczy.

Właśnie wtedy spomiędzy zgliszczy wypadł na środek wioski ojciec Megary. Niesiony szałem i rządzą zemsty, wymachiwał siekierą w napadzie żalu i lęku. Ciął potwora w ramiona, po klatce piersiowej, po nogach – ten jednak odskakiwał, jakby grał w zabawę dziecięcą ze swoim przyjacielem. W końcu na jego twarzy zagościło znudzenie i znów w sekundzie znalazł się przy mężczyźnie. Złapał jego głowę w dłonie i jednym ruchem wyrwał ją z szyi, ciskając gdzieś za siebie, gdzie zajęła się dogasającymi w trawie płomieniami.

Potem delikatnie jak wróżka podszedł do drżącej na ziemi dziewczynki i biorąc ją na ręce, ogarnął ją w uścisku. Megara spojrzała na zgliszcza swojego domu, na głowę, która nie mogła być jej ojcem i w zimne, tajemnicze oczy upiora. Chłód tych tęczówek przykrył jej pamięć, więc zapamiętała tylko słowa: Będę Twoim Rodzicielem.

***

Jej Ojciec szykował dla niej pierwszy posiłek.

To wydawało się Megarze oczywiste, zważywszy na wszystkie przygotowania, które czynił jej przyszły Rodziciel i wszechogarniające napięcie w powietrzu. Właśnie do tego momentu zmierzało jej życie, właśnie dla tej chwili jej serce tłoczyło jeszcze krew – litr za litrem, nieustannie bijąc i jakby odliczając, by mogła stać się prawdziwym dzieckiem swojego Ojca. Czekała już piętnaście lat, by w jej żyłach popłynął jego jad i zmienił jej słabe, kruche ludzkie ciało w potężną, boską postać pijącego krew koszmaru.

Megara czekała na to z utęsknieniem.

Ojciec znalazł ją, gdy była jeszcze dzieckiem w spalonej doszczętnie wiosce. Tragedia – mawiał, wspominając to wydarzenie i wpatrywał się w nią lodowatymi oczami, które gasiły parzące płomienie w jej wyobraźni. To on dał jej cel w życiu, on się nią zajął, to on chciał mieć ją ze sobą przez wieczność. Nie pamiętała swojego prostego życia, sprzed katastrofy, ale znała swoje życie teraz – wspaniała, elegancka rezydencja ze strzelistymi dachami i ciemnymi witrażami, spowita wyjątkowym zapachem słodyczy i dymu, piękna w swej tajemniczości oraz sekretach. Nie wiedziała, w co się wcześniej ubierała, ale teraz nosiła suknie modne i wystawne – z koronkami, falbanami i kołnierzami zdobionymi tak drobnym haftem, że musiały kosztować fortunę. Mimo że Ojciec nie spożywał normalnego jedzenia, ona zajadała się najlepszymi smakołykami, jakie tylko mogła dostać w swoje ręce.

Żyła pełnią życia, czekając, aż będzie mogła żyć pełnią wieczności.

Wyglądając przez okno, Megara patrzyła na rozległe, zalesione tereny leżące za rezydencją jej Ojca – Vladislava, gdy poczuła dłoń spoczywającą na jej ramieniu i wyrywającą z zamyślenia.

– Ojcze – przywitała się uprzejmie, odwracając głowę do wampira i kiwając nią lekko.

– Megaro – zamruczał lekko jej przyszły Rodziciel – znalazłam idealnego kandydata na Twój pierwszy posiłek.

To była ekscytująca wiadomość. Pierwszy posiłek wampira był ważny – i wybierany zawsze przez Rodziciela, który odpowiadał za przemianę.

– Kto to będzie, Ojcze? – zapytała z ciekawością dziewczyna.

– Jak wiesz – powiedział Ojciec, odchodząc od okna, by stanąć na środku pokoju – w okolicy zjawili się Łowcy. Mała grupka, na moje bystre oko jest ich czterech lub pięciu. Młodzi, niewyszkoleni, gotowi by się popisać. Idealne zdobycze, które cisną się prosto w nasze ramiona.

– Czy masz już któregoś konkretnego na myśli?

– Właściwie jestem rozdarty między dwoma. Jeden z nich nie jest chyba w rzeczywistości Łowcą. Drobniutki chłopaczek o krwi słodkiej jak wygrzana w słońcu figa. Jud. To jego opiekuńczy brat jest najbardziej wyszkolony z trupy, niemniej jednak słodki. Jeśli zatem chcemy dostać się do Juda…

– …musimy obejść brata – skończyła z niecierpliwością Megara, pragnąc zadowolić ich wspólne pragnienie.

– Dokładnie, najdroższa – odpowiedział jej przyszły Rodziciel, a jego chłodne oczy błyszczały w półmroku pomieszczenia.

***

Plan porwania Juda zawiódł. Tylko takie wieści przekazał jej ojciec, gdy patrzyła na jego oszpeconą, przez zaostrzoną dzidę Łowcy, twarz. To jego idiotyczny, dzielny, starszy brat rzucił się na Vladislava, podczas, gdy wampir mordował resztę jego trupy. Osłaniał swojego młodszego brata całą swoją mocą, nie dając szans wiekowemu wampirowi, by ten przeszedł obok niego. W końcu młody Jud o słodkiej krwi uciekł, ulegając rozkazom brata, Ojciec został raniony w twarz przez osikową włócznię, a Łowca za to wszystko odpowiedzialny został przywleczony do lochów pod posiadłością. To on miał być pierwszym posiłkiem Megary.

I dziewczyna nie mogła być szczęśliwsza.

Pragnęła rozszarpać tego zuchwałego małolata za zranienie jej Ojca, a także za zrujnowanie jej prawdziwego, pierwszego posiłku. Za ucieczkę Juda, którego wybrał jej Rodziciel. Stwierdziła, że nie będzie jednak narzekać. Chęć zemsty jaka ogarnęła Megarę w tamtym momencie, była tak przytłaczająca i silna, że mogła myśleć tylko o tym, co stanie się wkrótce w lochach.

Zeszli w dół po krętych schodach razem z Ojcem, ramię w ramię. Megara trzęsąc się z podniecenia miała ochotę podbiec do oświetlonej lampami celi. Trzymała się jednak boku jej Ojca i stanowczym, eleganckim krokiem zbliżała się do Łowcy i miejsca jego zagłady.

Zobaczyła go przez kraty. Jego zacienioną twarz, kręcone, brązowe włosy i przysadzistą sylwetkę. Chłopak wstał, gdy usłyszał kroki zbliżające się do jego więzienia. Podszedł  bliżej, czy to odważnie czy też głupio niezrażony obecnością krwiożerczej istoty, która ma nakarmić nim córkę.

Podszedł, niemal przyciskając policzki do zimnych krat i spojrzał Megarze prosto w oczy.

I… ona już nie była Megarą. Nie była. Nie… istniała. Unosiła się. Była tysiącem różnych wrażeń, była tchnieniem, pływała pod wodą, leciała wśród chmur tylko dzięki sile swego umysłu, biegła przez las, dyszała opierając się o krzesło i piła herbatę patrząc przez okno. Była Duszą pod tak wieloma imionami, że nie była w stanie ich oddzielić od siebie.

Kiedyś była Milo – teraz była Megarą.

I była sobą przerażona.

Tak jak mówiła Śmierć – spoglądała w oczy swojej Bratniej Duszy, która ma za niedługo skonać. I nie był to ani pierwszy, ani ostatni raz, gdy oglądała to powtarzające się wydarzenie.

Przepełniało ją tak wielkie cierpienie, tak gargantuiczna rozpacz, że wstrząsnął jej ciałem dreszcz obrzydzenia. Jak może? Jak może znów doprowadzać do śmierci jej Bratniej Duszy? Stanęły jej w myślach setki wcieleń, takich samych jak to – a jednocześnie innych. Tych samych momentów, które tak bardzo się od siebie różnią, a czasem odbiegają od siebie zaledwie niuansami, ale zawsze kończą się na tym samym momencie.

Znów patrzy na śmierć swojej Bratniej Duszy.

Hana – a raczej nowe, męskie wcielenie Hany – nadal było od niej trochę niższe. Ale tak samo promienne, odważne i kochające. Chciała złapać światło swojego Przeznaczonego i schować w swoich dłoniach. Albo gdzieś daleko, tam, gdzie nikt inny nie będzie mógł go dotknąć i skrzywdzić. Tam gdzie ona, nie będzie mogła go krzywdzić.

Jej wewnętrzny dylemat i tragiczne objawienie, były dla niej kontynuacją długich rozmyślań, które rozpoczęła wieki temu w jakimś innym wcieleniu – jednak dla jej Bratniej Duszy i wampira trwało to zaledwie kilka sekund.

Kilka sekund, podczas których zmieniło się całe nastawienie i życiowy cel, omamionej przez demona Megary. Nie była już tą zaczarowaną oczami wampira, krwiożerczą istotką – tylko istnieniem tak starym i owleczonym żałobą, że przyświecała jej tylko jedna myśl. Tak jak w setkach poprzednich wcieleń, postara się ocalić tego chłopca – a jeśli jej się nie uda, podąży za nim na kolejne spotkanie.

Nie tak jednak działają przekleństwa. Szczególnie istot tak wszechobecnych i nieopisanych jak Śmierć.

Dlatego wzdrygnęła się z zaskoczenia, gdy jej Rodziciel ugryzł ją w szyję i natychmiast odskoczył, by otworzyć, szarpnięciem mocarnego ramienia, kraty celi. Chłopak nie ruszył się jednak, tylko spojrzał na nią intensywnie i z czymś przypominającym troskę.

A wtedy zalał ją ból tak wielki, że nie była w stanie myśleć. Nie. Była. W. Stanie. To jad jej Rodziciela rozlewał się po jej kończynach, wypełniając każdą jej komórkę, zabijając ją, by wypełnić to miejsce swoją zabójczą podróbką. Nie wiedziała ile trwała zmiana, sekundy, minuty, dni czy miesiące. W uszach wył jej jakby wiatr – a może to głosy tych wszystkich zmarłych, których pozbawiła życia we wszystkich swoich wcieleniach? Czuła potok ojcowego jadu, czuła drgania jej gałek ocznych i czuła jak urywa się jej oddech.

A kiedy otworzyła oczy, jej Bratnia Dusza leżała przed nią z rozszarpaną klatką piersiową, ułożona jak prezent i oddychała ciężko, wpatrując się w kamienny sufit.

Megara automatycznie rzuciła się na Ojca, czując się lekka i silniejsza, a przede wszystkim gotowa, by zadać mu śmierć tak bolesną, jak on zadawał do tej pory. Wbiła swoje paznokcie, silne jak diament i podobnie jak on jej matce piętnaście lat temu, tak i ona wyrwała mu serce. A potem wepchała jej zdziczałe dłonie w jego łokcie, kolana, brzuch i szyję i oddzielała. Łamała, kroiła i siekała i miażdżyła – a potem złożyła jej obrzydliwego Rodziciela na jadowitym, zimnym stosie i podpaliła go płomieniem z lampy, mając nadzieję, że żar tego ogniska, przyniesie jej Bratniej Duszy, choć odrobinę ciepła w jego ostatnich chwilach.

***

Kiedy w zasięgu jego zamglonego wzroku pojawia się młoda wampirzyca, Hektor pomyślał, że zapewne przyszła dokończyć robotę jej Ojczulka. Nie żeby ten, jakoś specjalnie się powstrzymywał.

Czuł to zbliżające się wrażenie spokoju i mroku. Śmierć przypomniała zapadanie w sen, po całym dniu wyczerpującego marszu. Udało mu się ochronić Juda, a to liczyło się dla niego najbardziej.

Pod jego głową i ramionami pojawiły się delikatne dłonie, które uniosły go trochę wyżej. Wampirzyca położyła go sobie na kolanach. Możliwe, że tak wygodniej będzie jej się piło. Hektor nie myślał o tym za dużo. I tak już umierał, przynajmniej jej się do czegoś przyda. Pomimo chłodu, który odczuwał w koniuszkach palców, było mu zadziwiająco ciepło. Przyjemnie.

– … Ci ciepło? – dobiega go cichy szept trzymającej go kobiety. Chyba powiedział to na głos.

– Tak – odpowiedział najgłośniej jak może, choć zapewne tylko ruszył ustami. Czuł, jak coś chrobocze mu w płucach albo w przełyku. Nieważne.

– Cieszę się – brzmi na naprawdę szczęśliwą i smutną jednocześnie. To był początek jej nowego życia, czemu nie była bardziej zadowolona? Wydawało się, że jego wyznanie przynosiło jej coś na kształt ulgi, bo Hektor poczuł, że opuściła swoje czoło na jego czoło. Mrużąc oczy, starał się dostrzec jak najwięcej szczegółów tej niezwykłej wampirzycy.

– Przepraszam. Przepraszam. Tak bardzo Cię przepraszam… Proszę, wybacz mi – jakieś przepełnione rozpaczą przeprosiny, zdawały wylewać się z niej w nieokreślonym kierunku. Wtedy na jego policzku, wylądowało kilka mokrych kropel. Dziewczyna płakała. Nad nim, więc może te przeprosiny również były dla niego? – Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Wybacz mi, proszę cię, błagam, błagam…

– Wybaczam, więc już nie płacz. To tylko mała krewka – wybąknął, czując jak jego usta sztywnieją i nie wiedząc właściwie co jej wybacza, ani skąd przychodzą te słowa.

Wampirzyca wydała wtedy z siebie ciche parsknięcie, mokre od płaczu – ale nadal rozbawione.

– Jak Ci na imię? – zapytała odgarniając mu loki ze spoconego, zimnego czoła.

– Hektor – szepnął chłopak – A Tobie?

– Jestem Megara.

I Hektor chciał coś odpowiedzieć, chciał znaleźć w sobie siłę na ostatni żart, inteligentną puentę całego jego życia czy choćby jedno słowo, które będzie można powtarzać, gdy będą go wspominać. Ale był już w stanie.

– Do zobaczenia, Hektorze – usłyszał tylko ciche słowa Megary i bardzo żałował, że nie zdołał jej zapytać, czy już się kiedyś spotkali. Jej oczy wyglądały naprawdę znajomo.

Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Uwielbia książki fantasy, wiersze, rysunek i muzykę w prawie każdym wydaniu. Optymistka z zamiłowaniem do reportażu, której życiowym celem jest prowadzić „Sprawę dla reportera 2”.