Mój kawałek tortu
W mediach społecznościowych obserwujemy zazwyczaj ludzi i materiały, które coś nam dają. Czasem są to informacje, innym razem uśmiech albo zmuszający do refleksji bodziec. Może nawet impuls ten doprowadzi nas do jakiejś zmiany. Schematu, zachowania, stylu… Czy po prostu do pozbycia się rutyny.
Naszą uwagę przykuwa nowy przepis z fajnym makro lub mem z nosaczami, który potwierdza, że kiedyś… to było. Dla równowagi nie brakuje słodkich piesków i śmiesznych kotów. Na sportowych świrów czekają treningi „dzików”, a na miłośników nowości – freelancerzy i youtuberki z nowymi vlogami.
Lajkujemy, komentujemy, a później… wyłączamy wi-fi i zdajemy sobie sprawę, że to, na co patrzymy w Internecie, kreuje w pewnym stopniu nasze spojrzenie na świat i sposób odbierania przez nas rzeczywistości. A nie zawsze jest to korzystne. Momenty rozdźwięku pomiędzy wyobrażeniami a codziennością przypominają trochę przyjęcie urodzinowe. Śpiewamy Sto lat, składamy szczere życzenia, ale tak naprawdę wszyscy… czekamy na tort. To taka chwila oceny. „Tort”, który otrzymujemy od życia, czyli sytuacje, które się nam codziennie przytrafiają, nie zawsze spełniają nasze oczekiwania. Tak samo ma się sprawa z ciastem urodzinowym – pomimo niezaprzeczalnie dobrych intencji tego, kto je upiekł. Rodzi się bowiem pytanie, czy w momencie, gdy ocenimy je jako nazbyt słodkie, zjemy swoją porcję do końca? Może zostawimy wypiek na talerzyku? A może zaskoczymy wszystkich i… poprosimy o dokładkę, aby zobaczyć ten jeden zdumiony uśmiech? Czy warto wyjść poza swoją granicę komfortu? Ktoś tak jeszcze dziś potrafi?
Dzisiaj rano – jak w każdy poniedziałek – piłam kawę i przeglądałam Facebooka. Na szybko, zanim tak porządnie się obudzę. Przescrollowałam zdjęcia znajomych (z którymi raczej nie mam kontaktu), nowe wpisy na blogach, które zdarza mi się czytać i… zatrzymał mnie ten jeden filmik.
Muszę przyznać, że jego treść zaintrygowała mnie na tyle, że włączyłam dźwięk i dałam szansę smętnej muzyczce. Co zabawne – po obejrzeniu całości nie tylko zalajkowałam post, ale później przez cały dzień przetwarzałam i rozkminiałam. I nie chodziło nawet o to, co zobaczyłam przez te 5 minut. Zastanowiło mnie raczej to, jak się z tym czuję i dlaczego.
Proste zdanie po angielsku. Coś w stylu, że życie jest jak bumerang, a to, czego chcesz – wróci do Ciebie.
Tekst „karma wraca” znamy wszyscy, więc nie będę go tutaj tłumaczyła. Do rozmyślań skłoniło mnie bardziej to, że autor skupił się na tym, czego chcemy – ale tak najbardziej. Nie na tym, co smutne, złe, rozczarowujące. Zupełnie pominął pojęcie krzywdy, żalu i złości, a o „życiowym” bumerangu myślimy przecież raczej właśnie w takim kontekście. Że jak ktoś nas skrzywdził, to ogólnie boli i sami się nie zemścimy, bo trochę za ciężko w tej sytuacji. Za to przynajmniej… „żyćko” mu odda. Takie zakończenie otwarte czy coś podobnego.
Zanim powrócę do fabuły filmiku, chcę jeszcze zaznaczyć, że do analogicznych treści odnoszę się zwykle bardzo sceptycznie i z dużą dozą ironii. Chyba takimi prawami rządzi się bycie dojrzalszym…
Skośnooka dziewczynka patrzy z żalem na produkty, na które nie stać jej babci. Wydaje się wiele rozumieć jak na swój wiek, podobnie zresztą jak jej brat.
Świadomość, że nie można mieć wszystkiego – miażdży. Szczególnie, kiedy w ten sposób zinterpretujemy ten kadr. Jednak to jeszcze nie pora na chusteczki, akcja się rozkręca…
Babcia pyta dziewczynkę, czy w sklepie jest coś, co bardzo chciałaby dostać.
Wtedy X bez wahania kieruje się w stronę gablotki z ciastami. Mamy wrażenie, że czekała na ten moment bardzo długo. Wygrywa nawet bitwę o swój tort z jakimś sztywniakiem w garniturze. Jest dumna, chociaż w sumie był pierwszy, a nawet trochę jej ustąpił.
Śpieszy się jednak do kasy, gdzie czekają babcia i brat. Trzyma ciastko z ogromną radością, jak trofeum. Jednak okazuje się, że jest ono zbyt drogie i należy je zwrócić.
W dziewczynce nie ma buntu ani poczucia krzywdy – to może zaskakiwać. Domyślamy się, że to nie pierwsza taka sytuacja. Kiedy babcia przeprasza, dziewczynka mówi tylko, że nie prosiła o nic innego. Jest trochę smutna, ale tak dorośle, życiowo. „No po prostu nie wyszło” – tak zdaje się myśleć. Ciasto zostaje przy kasie, rodzina opuszcza sklep.
Mogłabym teraz opowiedzieć resztę historii, ale wtedy miałabym poczucie, że razem z własnymi wnioskami podaję Wam pointę na tacy. A nie to jest moim celem. Fajnie byłoby, gdyby każdy z Czytelników chciał zdobyć się na osobistą refleksję. Uważam bowiem, że – tak jak zostało to pokazane w omawianym tutaj filmiku – to, czego pragniemy, najbardziej kusząco prezentuje się zza przezroczystej szybki. Mam jedynie nadzieję, że będzie warto wyjąć własny „kawałek ciasta”.
Bez względu na to, czy zakończenie historii wyciśnie z Was pojedynczą łezkę, czy wzbudzi raczej głośny śmiech opatrzony barwnym komentarzem z cyklu „banał”, warto pomyśleć o swoim torcie. Tym najlepszym na świecie. Patrząc w ten sposób, może się okazać, że… to trochę zmienia postać rzeczy.
PS. Szczególnie smutno robi się, kiedy babcia sięga po płatki z przeceny, widząc na opakowaniu karteczkę „50% off”. Czy nas usatysfakcjonuje produkt z kończącą się datą przydatności? A może dalej będziemy chcieli nasz tort? Chociaż racjonalnie zdamy sobie sprawę, że pozostaje on przecież poza sferą naszych osiągalnych pragnień…
Załączam Wam poniżej bezpośredni link do filmu, żebyście mogli odpowiedzieć. Tak w pełni, z dołączeniem własnych wniosków.
https://www.facebook.com/watch/?v=2020661688053384
Enjoy!