Recenzja

Musiała nadejść Wielka Woda, żeby wypłukać przeszłość

„Rzeczywistość potrafi zaskoczyć dużo bardziej niż najbardziej wybujała wyobraźnia. Powódź była właśnie takim wydarzeniem” – Jan Holoubek

Latem 1997 roku powódź nawiedziła Polskę. Wielka Woda to serial inspirowany tamtymi wydarzeniami. To nie tylko wzruszające i zrealizowane z rozmachem rozpracowanie jednej z największej polskich klęsk żywiołowych ostatnich lat – powodzi tysiąclecia. To przede wszystkim opowieść o ludziach, których los okrutnie potraktował. Zapraszam do przeczytania mojej recenzji o najnowszym polskim serialu katastroficznym, który wyreżyserowali Jan Holoubek oraz Bartłomiej Ignaciuk.

Serial nie jest dokumentem

Na początku serialu otrzymujemy informację, że „serial jest wizją artystyczną twórców, inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami, a postaci i wydarzenia zostały stworzone na potrzeby fabuły”.

Akcja serialu dzieje się w roku 1997, „złote lata 90.” zostały pokazane bardzo nostalgicznie, szczegółowo, ale także schludnie. Twórcy bazowali na wielu materiałach archiwalnych, które zachowały się do czasów współczesnych. Głównie inspirowali się nagraniami telewizyjnymi, wypowiedziami mieszkańców oraz zdjęciami robionymi przez lokalnych fotoreporterów. Scenarzyści mieli czym zasypywać widzów. Kultowe piosenki z tamtych lat perfekcyjnie wkomponowały się w cały klimat serialu. Podobnie było z różnymi gadżetami lub innymi akcesoriami, które malowały resztę scenografii. W żadnym aspekcie nie odczuwałem przesytu, wszystko mieściło się w ramach rzetelnego i drobiazgowego odwzorowania minionej epoki. Po ulicach miasta jeździły stare Ikarusy, z głośników w miejscach publicznych leciał zespół Maanam, a fryzury prezenterek pachniały lakierem do włosów. Uwielbiam takie produkcje, dzięki którym mogę się przenieść w czasie i zobaczyć, jak wyglądało kiedyś życie.

Czy wielka powódź była potrzebna ludziom?

Twórcy Wielkiej Wody podkreślali, że powódź tysiąclecia była dla nich swego rodzaju pretekstem do opowieści o rodzinnych tragediach bohaterów i tym, w jaki sposób starają się naprawić błędy. Powódź okazała się oczyszczeniem. Zabrzmi to bardzo paradoksalnie, ale przyniosła więcej pożytku niż szkody. W tym momencie chciałbym zaznaczyć, że są to moje osobiste odczucia i przemyślenia. 

fot. materiały archiwalne

O czym opowiada produkcja Netflixa?

Moim zdaniem serial Wielka Woda to nie tylko opowieść o żywiole, który nawiedził Wrocław. Dla mnie to wielowymiarowy obraz dramatu ludzkiego. Twórcy zaserwowali widzom wiele poziomów reakcji łańcuchowej. Pierwszym przykładem będzie sytuacja polityczna w mieście. Władza została przedstawiona dość karykaturalnie. Nieporadność, niekompetentność i zuchwalstwo panuje w całym sztabie kryzysowym. Wprawdzie w serialu nie zostały podane nazwiska polityków odpowiedzialnych za skandaliczną reakcję na klęskę, ale nie trudno jest się domyślić o kogo chodzi.

Władzę w Wielkiej Wodzie reprezentują: anonimowy minister (Leszek Lichota), komendant Talarek (Tomasz Sapryk) i pułkownik Czacki (Mirosław Kropielnicki). Jedyną trzeźwo myślącą osobą w tym środowisku jest Jakub Marczak (Tomasz Schuchardt). To jemu najbardziej zależy na uratowaniu wrocławian przed kataklizmem. To właśnie on ściągnął to sztabu główną bohaterkę serialu – Jaśminę Tremer (Agnieszka Żulewska). Jest ona wysokiej klasy hydrologiem i od samego początku przewiduje czarny scenariusz dla miasta nad Odrą. W pojedynkę próbuje ostrzec władze lokalne, że może nastąpić ogromna powódź, ale z początku nikt jej nie słucha. Tu pojawia się drugi wątek, który przedstawia nam obie te postacie w innym świetle. Nie są to ludzie walczący z żywiołem, tylko zmagający się z własnymi problemami rodzinnymi i przeszłością. Powódź zresetowała ich życie i pozwoliła rozpocząć je na nowo.

Kadr z serialu

Poza tym w tle pojawiają się raczej schematyczne postacie bagatelizujące zagrożenie, takie jak np. profesor Nowak (Roman Gancarczyk). W pozytywnym świetle została przedstawiona postać prezydenta Wrocławia (wówczas Bogdana Zdrojewskiego), w którego rolę wcielił się Tomasz Kot. Twórcy w głównej mierze skupili się także na normalnych ludziach, którzy mieli najwięcej do stracenia. Przedstawiona została powszechna mobilizacja, wzajemna pomoc oraz jedność wspólnot lokalnych w najtrudniejszych chwilach. Dlatego serial jest bardzo pięknym przykładem tego, jak łatwo jest stracić dorobek życia, ale zyskać coś wartościowego jak pomoc drugiego człowieka.

Powódź okazała się tylko pretekstem

Ukazanie dramatu ludzkiego było prawdziwym powodem powstania serialu. Powódź jest jedynie tłem wszystkich tragicznych wydarzeń, które dotknęły wszystkich bez wyjątku. Poszczególne historie zostały nam opowiedziane bardzo szczegółowo i emocjonalnie. Prosta konstrukcja bohaterów sprawia, że łatwiej jest się z nimi utożsamić. Jako widzowie czujemy tylko cząstkę tego, co spotkało tamtych ludzi. Jednak bez wątpienia przypomnieliśmy sobie o tym, co tak naprawdę się liczy. Losy bohaterów byłyby ciekawe, nawet gdyby Odra nie wylała się ze swoich brzegów.

Najlepszy polski serial w tym roku

W zdjęciach do serialu uczestniczyło około 5000 statystów – to świadczy o skali tego projektu. O jego jakości przekonałem się na własnej skórze. Dawno nie oglądałem tak dobrego polskiego serialu. Pamiętne wydarzenia z 1997 zostaną w mojej głowie na długo. Dziękuję twórcom, że mogłem zagłębić się w kolejną ważną historię z mojego kraju, bardzo dramatyczną, ale i wartościową. Polecam każdemu obejrzeć Wielką Wodę, warto! Netflix wypuścił także dokument Historie wielkiej wody. Dziennikarka Magda Mołek rozmawia z twórcami serialu i świadkami powodzi o prawdziwych wydarzeniach, które dały początek całej opowieści.

Redaktor naczelny portalu Nowy Akapit. Maniak filmowy i pasjonat prawie każdej dziedziny sportu. Redaktor portalu Kącik Popkultury oraz współprowadzący podcast na Spotify "Rozmowy Na Pół Gwizdka".