Samoakceptacja i odnalezienie siebie kluczem do sukcesu. Refleksje na temat albumu „Fine Line” Harry’ego Stylesa
Kiedy Internet zalewa fala hejtu, on każdego dnia namawia do bycia dobrym dla innych. Kiedy artyści starają się tworzyć piosenki idealne do radia, on debiutuje sześciominutową rockową balladą. Kiedy obecność w mediach społecznościowych odgrywa kluczową rolę w kreowaniu wizerunku, on ogranicza je do minimum. Kiedy inni promują swoją muzykę za pomocą najlepiej sprawdzonych sposobów, on w tym celu tworzy fikcyjną wyspę. Harry Styles, wydając album „Fine Line”, po raz kolejny udowadnia, że nie jest stereotypowym chłopakiem z boysbandu.
Po rozpadzie One Direction to właśnie Harry’emu wróżono największe szanse na karierę solową, natomiast na pewno nikt się nie spodziewał, że członek zespołu będącego komercyjnym wytworem popkultury postanowi zostać gwiazdą rocka na miarę XXI wieku.
Sam wybór debiutanckiego singla od początku był ryzykowny, ponieważ rockowa, ponad sześciominutowa ballada nie jest typem piosenek najczęściej emitowanych w radiu. A jednak, ryzyko się opłaciło, bo prestiżowy magazyn „Rolling Stone” nazwał „Sign of the Times” najlepszym utworem 2017 roku, a pierwszy solowy album „Harry Styles” uplasował się na 59. miejscu w zestawieniu najlepszych albumów dekady, tym samym zyskując uznanie krytyków oraz przede wszystkim fanów, bowiem wiele osób wcześniej nie wiedziało (lub nie chciało wiedzieć) o istnieniu takiego artysty na rynku muzycznym. Poprzez ciepłe przyjęcie debiutanckiego materiału, w którym wyraźnie pobrzmiewa inspiracja soft rockiem lat 70., poprzeczka została wysoko postawiona, a oczekiwania co do drugiego albumu rosły coraz bardziej. Czy Styles podołał wyzwaniu?
Zanim jeszcze drugi album ujrzał światło dzienne, muzyk podkreślał w wywiadach, że praca nad nim dała mu zdecydowanie więcej satysfakcji, ponieważ nie ciążyła już na jego barkach tak ogromna presja, więc mógł pozwolić sobie na większą swobodę i eksperymentowanie z brzmieniem. Przemiana ta była widoczna już od piosenki „Lights Up”, będącej zapowiedzią nowego materiału. Styles bowiem w tym wyraźnie bardziej popowym utworze zadaje pytanie “Do you know who you are?” (Czy wiesz kim jesteś?). Autorefleksja na temat własnej tożsamości to właśnie jeden z kluczowych motywów najnowszego dzieła Harry’ego. Na uwagę zasługuje utwór „Falling”, będący dramatycznym rozrachunkiem ze samym sobą. Autor pyta w nim “What am I now? What am I now? What if I’m someone I don’t want around?” (Czym teraz jestem? Czym teraz jestem? Co jeśli jestem kimś, kogo nie chciałbym blisko mnie?) i zostawia to pytanie bez odpowiedzi.
Poszukiwanie samego siebie pobrzmiewa w całym albumie, ponieważ w porównaniu do pierwszej płyty, będącej hołdem wobec muzycznej atmosfery rocka lat 70. i 80., na „Fine Line” Brytyjczyk pozwala sobie na eksperymentowanie z gatunkami oraz dźwiękami. Obok singla „Adore You”, będącego najbardziej popowym utworem, a zarazem przyczyną fenomenalnej kampanii reklamowej z fikcyjną wyspą Eroda w roli głównej, można posłuchać takich piosenek jak „Sunflower vol. 6”, która na początku może wydać się przekombinowana, ale z każdym kolejnym odsłuchem ujawniają się kolejne warstwy tego utworu napisanego pół żartem, pół serio. „Golden” na pewno będzie niesamowite w odbiorze na żywo (o tym przekonam się w maju na koncercie w Krakowie), a „Canyon Moon” to utwór, który wywołuje przed oczami obraz niezapomnianej, letniej wycieczki, do której ciągle wraca się myślami. Natomiast po przekornym „To Be So Lonely” następuje „She”, czyli bardziej klasyczna rockowa melodia, w której autor śpiewa o sennych marzeniach i wizjach na jawie. Rozbudowana solówka gitary elektrycznej dodatkowo wprowadza słuchacza w psychodeliczny trans. Efekt ten prawdopodobnie nie jest przypadkowy, gdyż ponoć finalna warstwa muzyczna tej piosenki powstała spontanicznie pod wpływem grzybów halucynogennych…
Pierwsza solowa trasa koncertowa, która rozpoczęła się w 2017 r., wyraźnie pozostawiła ślad w sposobie postrzegania świata przez muzyka, a zatem również w jego twórczości. Wielokrotnie w wywiadach opowiadał, że ogromne wsparcie ze strony fanów zmieniło go wewnętrznie, pomogło w procesie samoakceptacji i znalezienia własnego ja. Kolejne koncerty stawały się celebracją wolności, równości i akceptacji każdego, bez względu na wiek, kolor skóry, wagę czy orientację seksualną. Hasło „Treat People With Kindness” (Traktuj ludzi z życzliwością) zostało swoistym sloganem światowego tournée, które przyczyniło się do powstania piosenki o takim tytule. Utwór ten jest taneczną odą ku czci wspomnianej życzliwości, namawiającą do szanowania każdej jednostki, by stworzyć przyjazne środowisko dla każdej osoby w każdym społeczeństwie. Co ciekawe, podczas refrenu Harry oddaje głos kobiecemu chórowi. Gest ten pozostaje nie bez znaczenia, bowiem piosenka ta powstała dzięki spotkaniom z fan(k)ami i to właśnie dla nich została stworzona – by cała arena podczas koncertu mogła wziąć udział w świętowaniu poszanowania dla drugiego człowieka.
Na „Fine Line” Harry kontynuuje (jak twierdzi przypadkowy) owocowy motyw w swojej twórczości, który zaczął się od koncertowego ulubieńca słuchaczy, czyli piosenki „Kiwi”. Na drugim albumie znajdziemy wyśmienicie zaaranżowany „Watermelon Sugar”, w którym pierwsze skrzypce grają partie z instrumentami dętymi w tle. Utwór ten na pewno nie jednej osobie przypomni upalne, lipcowe dni. Natomiast „Cherry” to słodko-gorzkie wspomnienie lata i radosnych chwil, które należą już do przeszłości.
Jednak wisienką na torcie wcale nie jest ”Cherry”, ale ostatni, tytułowy utwór. „Fine Line”, bo o nim mowa, to idealne zakończenie całego albumu. Zaczyna się od słów “Put a price on emotion / I’m looking for something to buy” nieśmiale zaśpiewanych jedynie przy akompaniamencie samej gitary akustycznej, ale przez całe sześć minut, kiedy jak mantra powtarzane “We’ll be a fine line” zaczyna wprowadzać słuchacza w fascynujący trans, emocje rosną i z czasem po kolei dołączają następne instrumenty. Utwór osiąga punkt kulminacyjny, gdy wcześniej powtarzane słowa przenikają w “We’ll be all right”, a gradację wieńczy triumfalny, melodyjny finał. To optymistyczne zakończenie jest swoistym ukojeniem po pełnym wzlotów i upadków albumie, a zarazem fantastyczną zapowiedzią nowej dekady.
„Fine Line” to emocjonalna podróż przez momenty radosnego uniesienia i dramatycznych upadków, które nieustannie przenikają się w codziennym życiu, niezależnie od tego, czy jesteśmy gwiazdami światowego formatu, czy jedną z jednostek podziwiających ją w wielotysięcznym tłumie. W życiu nie ma wyraźnych granic między szczęściem a nieszczęściem, miłością a nienawiścią, przyjemnością a bólem. Znalezienie równowagi, zaakceptowanie siebie i zmienności losu okazuje się złotym środkiem do życia w zgodzie z samym sobą. Tego na ten nowy rok życzę sobie i każdemu z Was.