Felieton

Sesja depresja

Cały semestr, cztery miesiące, ponad sto dwadzieścia dni – tyle jest czasu, by zaliczyć przedmioty, na bieżąco robić zadania, notatki no i oczywiście by przygotować się do egzaminów. Jeszcze raz…120 dni, 4 miesiące…2880 godzin… I co? I w sumie to nic, bo i tak przychodzi godzina 20 wieczorem, dzień przed egzaminem i dochodzi do ciebie, że po pierwsze to nic nie umiesz, ba, w sumie to nawet nie masz się z czego nauczyć, bo nie masz notatek, a do tego dobrze by było się dowiedzieć jak brzmi nazwa przedmiotu, który zdajesz. No dobra, tak wygląda to już na drugim/trzecim roku. A pierwszy? Początek tak samo, różnica jest ta, że wiesz z czego zdajesz. Tak więc, 20:00, nie jest tak źle, do rana daleko, może akurat ktoś się zlituje i podeśle jakieś fragmenty tej jakże tajemniczej wiedzy. Każdy po kilka zdań, które udało mu się wyłapać na wykładach i da się stworzyć jakąś całość. Krótko mówiąc, cały semestr w jedną noc, niby dla chcącego nic trudnego. Nieważne, czy to jest egzamin, kolokwium, czy zaległe prace, stawiasz opór zamykającym się na siłę oczom, ale także mózgowi, który kategorycznie odmawia przyjęcia tak dużej dawki wiedzy na raz. Trochę się miesza czasem myli, coś na zasadzie jakbyś nie do końca odróżniał Słowackiego od Mickiewicza. Niby Adaś i Julek, dwie całkiem inne osoby, ale ty i tak nie wiesz, który napisał „Dziady”. Coś w ten deseń, gdzieś dzwoni, ale nie wiadomo, w którym kościele. I właśnie w tym momencie może okazać się, że kościół jest ostatnią deską ratunku, by zdać tą nieszczęsną sesję. O 2 (wytrwali o 3 albo później), zamykasz laptop i wmawiasz sobie, że jakoś to będzie, albo lepiej, twoim mottem życiowym nagle staje się cytat –„Bez spiny, są drugie terminy”.

Zauważyłeś, że w lutym i czerwcu uczelnia jakoś magicznie ożywa? Korytarze pełne ludzi, obce twarze, które pierwszy raz widzisz, zamieszanie, jakieś kolejki… No – tak konsultacje. Przychodzi ten czas, gdy już wiesz, że musisz coś zrobić, by zdać i wtedy dołączasz do tych pielgrzymek, które wędrują od profesora do profesora. Do każdego co innego, tu 3 zadania, tu 5, a tam to w ogóle odpowiedź ustna. Dramat, a przecież tak mało czasu zostało. Jak to wszystko ogarnąć z dnia na dzień, skoro nie zdążyło się w ciągu 120 dni?