,,Słowa, słowa, słowa”
Moje słowa. Twoje słowa. Mówiące o czyichś słowach. W dialogu. Myślę o tym, że Hamlet miał rację. Słowami ubliżając słowom. A raczej Shakespeare, który włożył w Hamletowskie usta wypowiedź. Może nie tyle Hamletowi, ile aktorowi, który na co dzień zapewne posługuje się zupełnie innym językiem. Podobnie jak Shakespeare.
Jak zrodziły się w jego głowie? Może usłyszał je na ulicy, gdy roztargniony wyciągał nieliczne pieniądze, którymi chciał zapłacić za papier czy chleb. Może to zdanie krytyka, który postanowił zachwiać jego pewność siebie, bo akurat miał gorszy dzień, a sztuka nad wyraz mu się podobała. Może posłyszał je w ustach jakiegoś malca, co prowadzony za rączkę powtarzał pod nosem nowe wyrazy, które otworzyły mu kolejne drzwi do świata wyrażania pragnień i potrzeb.
Nie wiem… Jednak mówimy o nich. Ty i ja. Ja i ty. W dialogu. Zastanawiając się, czy znaczą to, czy bardziej tamto. I czy można tutaj dowieść racji. Czy można doprowadzić ten spór do końca i jedną ze stron uwieńczyć listkami wawrzynu?
Mówisz, że te słowa są puste. Zgadzam się, lecz czemu swą pustką mówią tak wiele. Jak wytłumaczysz to, że brak również coś znaczy. Wiesz, że tak jest, bo gdy się nie uśmiecham, to płonę znaczeniem i sensem. Jestem wypełniona pustką. Wiesz to. I kochasz te paradoksy. Inaczej nie byłoby cię tu.
Dolewamy sobie wina, by nadać wdzięku językowi. Czasem jest zbyt drętwy, taki przyziemny. Gdy pijemy, stajemy się bliżsi gwiazdom. Stajemy się bardziej metafizyczni. Wierzę w to. Nagle słowa łagodnie przepływają z mózgu na język. Wypowiadamy litery lekko i miękko. Teraz z łatwością trafiają do uszu, jakby przemierzały nową oblodzoną drogę. Prędko.
Dlatego jak stajesz w moich drzwiach, zawsze masz ze sobą butelkę ze smukłą szyjką. Śmiejesz się, że moja też jest taka smukła. Że moje oczy pod światło też nabierają takiego ciemnego koloru. Że gdybyś wierzył w reinkarnację, to byłbyś pewny, że po śmierci stałabym się butelką dobrego, czerwonego wina. Nie tłumaczę ci znowu, że reinkarnacja nie dotyczy szklanych butelek. Po co miałabym to robić? Przecież to tylko słowa.
Włączamy gramofon. Tam też wciąż słychać słowa.
Denerwuje mnie to, bo jestem już zmęczona semantyką i symbolami.
Wyciągam Chopina. Słucham. Tutaj więcej ciszy. Więcej spokoju, lecz wciąż niespokojnego. Denerwuję się, a ty patrzysz z pobłażliwym uśmiechem i nastawiasz Satiego.
Lubię nagrania, które oprócz muzyki zawierają oddech pianisty i dźwięk uderzania młoteczka w strunę. To też muzyka, ale inna. To dopełnienie. To słowa mniej puste i bardziej brzemienne niż te wypowiadane przez miliardy ludzi na całym świecie, każdego dnia. Te ciche dodatki wślizgują się w całość utworu niczym zanurzone w winie słowa trafiające do naszych uszu czy kolejne dolewki napełniające nasze kieliszki.
Zastanawiam się, czy kiedykolwiek jest cicho. A gdy słyszę setki myśli starających się odpowiedzieć mi na to pytanie jak najlepiej, stwierdzam, że nie. Że nigdy nie jest cicho. Że nie wiem, co to cisza i czemu takie słowo kiedykolwiek pojawiło się na świecie. Może jest więc ono kolejnym „słowem, słowem, słowem” lub proroctwem czy zapowiedzią tego, czego czasem udaje nam się zakosztować w stanie największego upojenia czerwonym winem z butelki ze smukłą szyjką.
Zuzanna Wąsacz
Studentka Uniwersytetu Rzeszowskiego na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Uwielbiam kwiaty, dobrą muzykę, koty i domowe wypieki. Piszę, by dzielić się moim światem i wrażliwością.