fot. Damian Łodyńsski
Felieton,  Komentarz,  Opinia

Tej nie kocham, tej nie lubię, tej nie polajkuję… Czyli student na Tinderze

Możliwe, że nazwa „Tinder” nic Ci nie mówi. Nic dziwnego, bo jest to stosunkowo nowa aplikacja randkowa. Mimo tego, że istnieje dopiero od 2012 roku, ze zdobywaniem użytkowników radzi sobie całkiem nieźle – liczy już blisko 100 milionów instalacji. Tinder is how people meet. It’s like real life, but better – tak opisują aplikację jej twórcy. Jeżeli i Ty chcesz ją wypróbować, poniżej podaję parę wskazówek i przykładów, jak pozostać „in touch” z „realem”.

 

Przeciętny młody Polak nie rozstaje się z telefonem, nawet idąc do łazienki. Smartfony towarzyszą nam niemal w każdej minucie dnia, a nocą spoczywają bezpiecznie pod poduszką – nie dalej niż poza zasięgiem ręki. Nierzadko kręcenie snapczatowych relacji z imprezy sprawia, że zapominamy o tym, żeby się na tej imprezie pobawić. Rodzina i znajomi zaczynają zapominać, jak wyglądamy bez filtrów z Instagrama, bez psiej mordki czy wianeczka. Jesteśmy społeczeństwem internetowym. Każda nowa aplikacja na rynku to dla nas zagrożenie, „czasopożeracz”, przez który nie tylko możemy zaniedbać naukę, pracę czy porzucić hobby, ale również nabawić się niemałych kłopotów.

Takim pożeraczem czasu niewątpliwie można nazwać aplikację Tinder. Mimo że krążą o niej różne (nie zawsze pochlebne) opinie, robi największą furorę w środowisku uczelnianym, co zgadza się z pierwotnymi założeniami wynalazców „apki”. Karuzelę popularności nakręcają też psychologowie, którzy twierdzą, że w dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy gdzieś pędzimy przytłoczeni obowiązkami, szanse na znalezienie miłości są największe właśnie dzięki portalom randkowym. Jeżeli czujesz się jak Elka Singielka, postanowiłeś, że najwyższy czas, aby ciocie przestały pytać czy masz tam kogo? lub po prostu nudzisz się na wykładach, a znajomi nie mają czasu na czatowanie – voilà! Jest Tinder.

Aby sprawdzić jak działa, wystarczy zainstalować go w smartfonie, połączyć z kontem z Facebooka i już! Twój GPS namierza wszystkich przystojniaków i ślicznotki z Twojej okolicy. Zanim zaczniesz buszować w tinderowej bazie singli, aplikacja wybierze Twoje najkorzystniejsze zdjęcie – pod nim wystarczy krótki (to bardzo smutne, ale długiego na pewno nikt nie przeczyta), najlepiej intrygujący opis i można zaczynać łowy. Atrakcyjni na prawo, ci troszkę mniej w Twoim typie na lewo. Gdzieś w głowie słyszysz głos babci, która krzyczy: przebierasz jak w skarpetkach! Ale babcia nie widzi, więc przeciągasz raz w prawo, raz w lewo, czekając aż ktoś się odezwie. I tak do wieczora, kiedy to zabraknie singli w okolicy do przerzucania i (z małym smutkiem, bo nikt się nie odezwał) stwierdzasz, że to głupie jakieś albo zepsute. Wrzucasz telefon pod poduszkę z myślą, że trzeba było ściągnąć starą, dobrą grę w diamenty i że przed kolejnym wykładem naprawisz swój błąd.

Tymczasem rano na nogi szybciej niż budzik stawiają cię trzy nowe wiadomości, gdyż, kiedy Ty śniłeś o diamentach, Tinder nie próżnował, powiększając grono Twoich potencjalnych księżniczek bądź królewiczów. Na pierwszą wiadomość nie odpisujesz, bo przez ilość błędów ortograficznych ciężko zrozumieć Ci treść. Druga to tylko uśmieszek – co można odpisać na uśmieszek? Zaś ta trzecia wiadomość jest całkiem dowcipna, kusi, żeby się odgryźć… A co tam, przecież to tylko dla żartów! Dostajesz jeszcze bardziej intrygującą odpowiedź, zaczyna się ciekawa konwersacja… I tak rozpoczyna się zabawa. Gdyby płacono za godziny spędzone na czatowaniu, byłbyś już milionerem. Natomiast w portfelu pustawo, bo połowa tygodniowego budżetu została zainwestowana w kolejne gigabajty Internetu. Nawet nie wiesz, kiedy mija tydzień, drugi i trzeci, bo bawisz się świetnie. Nawet mimo tego, że przegapiłeś urodziny kumpla i masz w plecy dwa projekty na uczelnię. Ale to nic, jesteś studentem, „bez spiny” i ogólny luz wskazany. Zwłaszcza, że dziś kolejna tinderowa randka (tak, tak – w realu! Prawie jak w „Planecie Singli”, tylko że żadne z was nie zwymiotowało!), a ten gość może okazać się przecież tym jedynym, ta dziewczyna może być Twoją królewną! Jakie znaczenie będzie miał dla Ciebie za dziesięć lat oblany egzamin? Będziecie to wesoło wspominać już razem, w cieple domowego ogniska. No przecież w „Planecie Singli” tak się skończyło, dlaczego w Twoim życiu miałoby być inaczej? Życie to nie je bajka! – krzyczy w głowie głos babci, ale babcia przecież nie widzi, a kiedy zapyta o dwóję w indeksie, powiesz, że to punkty ECTS…

Zaobserwowałeś w swoim otoczeniu takie osoby? Koniecznie zarekwiruj delikwentom telefon i wbij do głowy (uwaga – może być ciężko, gdyż tego typu aplikacje dosyć mocno atakują szare komórki) dwa słowa: DYSTANS i ROZSĄDEK. Warto „tinderoholikowi” uświadomić, że być może Kasia24 to tak naprawdę Katarzyna42 z dziesięcioma kotami, a „tinderoholiczce” przedstawić kilka dowodów na to, że umawianie się sam na sam z nieznajomym z Internetu to czysta brawura, w szczególności kiedy dysponuje się dobrze funkcjonującymi narządami. A DYSTANS i ROZSĄDEK mogą w połączeniu z Tinderem sprawić, że poprawimy statystyki związane ze skutecznością portali randkowych. Albo przynajmniej powiększą nasze grono znajomych, bo przecież nie każda znajomość z Internetu musi się kończyć miłością. W najgorszym wypadku po prostu potrenujemy nasze zdolności komunikacyjne, warto się więc uczyć od mistrzów flirtu, których na portalach typu Tinder nie brakuje. No chyba że chcesz wiecznie stosować strategię pt. „jestem studentem prawa, your argument is invalid”, „hej mała, jeżdżę golfem dwójką, a czasem trójką” czy trzepotanie rzęsami tak, że robi się przeciąg.

Drogi miłośniku wrażeń, testowania nowości lub po prostu znudzony życiem studencie! Ktoś kiedyś powiedział: Na­miętność le­ci, przy­jem­ność bieg­nie, rozsądek idzie. Nic dziw­ne­go, że rozsądek przy­bywa zaw­sze spóźniony. Ciężko zeskoczyć z rozpędzonej karuzeli, w szczególności kiedy świetnie się bawisz, jednak pamiętaj, że lepiej wysiąść w odpowiednim momencie niż nabawić się nudności!

Dodaj komentarz