Tak jest ze wszystkim
Idąc pierwszy raz do zerówki nie spodziewałam się, jak to miejsce jest wykańczające. Ciągła zabawa, układanie klocków i rysowanie szlaczków? Masakra. Bywały dni, kiedy nie miałam siły ani ochoty się tam zjawiać, przecież nie istnieje chyba nic bardziej męczącego niż zerówka, prawda?
Byłam w błędzie, zaraz potem nadeszła podstawówka… Tu było jeszcze gorzej, zaczęli nas uczyć nowych i coraz to trudniejszych rzeczy. Dziwne działania matematyczne, jakieś plusy i minusy… Nie dość, że trzeba było rano wstać to jeszcze siedzieć cichutko na lekcji i słuchać co gada jakaś obca baba! Wiadomo, nie obeszło się bez niechęci, ale jakoś przebrnęłam przez te 3 lata. Ciągły stres, zero rysowania szlaczków… Zaczęłam tęsknić za zerówką.
W klasach 4-6 doszły nowe przedmioty i zaczęło się pod górkę. Jeszcze bardziej przepełniała mnie niechęć, rodzice już nie zawsze mieli czas, by odebrać mnie ze szkoły, więc musiałam wracać pieszo. To dopiero było męczące. Na szczęście wyposażyłam się w rower, ale nie zmienił on mojego nastawiania do szkoły. 45 minutowe lekcje ciągnęły się jak nigdy, zwłaszcza matematyka, kiedy po cichutku modliłam się, aby nie wywołano mnie do tablicy. Teraz to dopiero matematyka stała się straszna – zaczęłam tęsknić za klasami 1-3…
Następne było gimnazjum, wielka zmiana, nawet odbyła się dyskoteka z tej niesamowitej okazji. Zapowiadało się świetnie! Ale tak nie było. Kolejne nowe przedmioty, nowi ludzie w klasie (nie wszyscy fajni). Rozpoczęły się pierwsze poważniejsze kłótnie i dramy. Chemia i fizyka dawały mi w kość, a o matematyce nie wspomnę – jakimś cudem stawała się coraz trudniejsza. WF to była jakaś udręka, zwłaszcza dla dziewczyn podczas okresu, ponieważ jeszcze kilka lat temu to było wielkie tabu i temat do śmiechu! No nic, musiałam sobie jakoś poradzić, ale mimo wszystko zaczęłam tęsknić za podstawówką…
W końcu liceum, zupełnie nowi ludzie, nowe znajomości. Przedmioty, jak wiadomo, stawały się coraz trudniejsze, w tym mój największy wróg – matematyka. Na początku było ciężko, przeskok między gimnazjum a liceum był dla mnie duży. Wtedy rozpoczęły się pierwsze imprezy i 18-stki znajomych. Ten czas spędziłam w dużej mierze na zabawie, ale też na nauce i mimo to miałam wiele czasu dla siebie. Jednak stres związany z maturą sprawił, że zaczęłam tęsknić za beztroskimi latami w gimnazjum…
Nareszcie nadszedł czas studiów, nie było łatwo wybrać odpowiedni dla mnie kierunek, ponieważ z natury jestem niezdecydowana. Ale w końcu udało się! Padło na dziennikarstwo. Tutaj dopiero przeżyłam szok – tylko jedna nieobecność nieusprawiedliwiona a usprawiedliwienie tylko od lekarza! Na nic się zdało trenowanie podrabianych podpisów rodziców w liceum. Dodatkowo zajęcia trwające po półtorej godziny! I pomyśleć, że te 45 minut matematyki tak mi się dłużyły we wcześniejszych latach nauki. Mimo to na studiach żyłam beztrosko, kompletnie nic się nie działo – zero kartkówek czy sprawdzianów… Aż w końcu nadszedł koniec semestru i uderzyło mnie wszystko naraz z podwójną siłą. Jakimś cudem podołałam i udało mi się wszystko zdać, ale nic nie jest w stanie opisać stresu jaki czułam. W ten sposób przeleciały mi już 4 semestry. Zaraz znowu rozpocznie się sesja, a ja ponownie zatęsknię za liceum…