Z miłości do słów
„Godzina czytania to godzina skradziona z raju”. Brytyjski arystokrata Thomas Wharton wiedział, co mówi. A przynajmniej tę przywołaną frazę zrozumieją osoby, dla których czytanie to nie tylko pochłanianie z przymusem lektur szkolnych. Przecież powstało tak wiele pozycji, dla których warto żyć właśnie po to, aby przeczytać je po raz pierwszy, drugi, trzeci.
Ostatnio w ręce wpadła mi książka Gdzie śpiewają raki autorstwa Delii Owens. Dotychczas nie znałam twórczości tej pisarki, jednak skuszona wizją lekkiej, idealnej na ciepłe wieczory powieści postanowiłam bliżej się z nią zapoznać. To skłoniło mnie do zastanowienia się nad tym, w jakich pozycjach czyta się książki, a tych pozycji może być przecież wiele. Ja wybrałam swój ulubiony fotel ustawiony pod wysokim oknem i odbyłam niesamowitą podróż na rozległe mokradła, obserwując całą akcję, która rozgrywała się w powieści. Wyobraźnia zaczęła dominować nad rzeczywistością i miałam wrażenie, że obejrzałam film, a przecież przeczytałam zapisane na kartkach słowa. Imaginacje do teraz są bardzo realistyczne, moje wspomnienia zostały nasycone niezwykłą kombinacją fraz. Do czego dążę tą anegdotą? Jest to próba zarysu tego, że przeczytanie choćby kilku stron powieści może być niesamowicie satysfakcjonujące.
Zatopienie się w fikcyjny świat powieści jest uzależniające, nic innego w danym momencie nie chcemy robić, jak tylko poznawać dalsze losy bohaterów. Jednak od czasu do czasu pojawiają się bodźce z zewnątrz, które bezwzględnie przerywają lekturę, ale czy ta rozłąka nie jest potrzebna? Przerwa w czytaniu i powrót do tej czynności jest jak wypicie szklanki wody po długim biegu.
Każdy czytelnik musi liczyć się z tym, że przerywacze w czytaniu mogą wystąpić wszędzie. W pewien wrześniowy poranek w trakcie podróży pociągiem na północ naszego kraju wybrałam przedział, w którym mogą być usytuowane cztery osoby. Początkowo towarzyszyli mi bohaterowie pewnego reportażu, jednak bodźcem do przerwania zapoznania się z dalszymi losami bohatera była dwójka młodych osób, które weszły do przedziału. Stwierdziłam, że byli w podobnym do mnie wieku, jednak ich priorytety były zupełnie inne niż moje. W ich rękach znajdowały się telefony, do których podpięte były słuchawki. Pomyślałam, że muzyka przecież jest czymś pięknym i leczniczym, zwłaszcza dla duszy. Kiedy moje zainteresowanie tą dwójką powoli wygasało, pojawił się między nimi dialog, którego mimowolnie byłam słuchaczką.
– Słyszałaś, że k…. kolejna k…. instagramerka jest zaciążona, ja p….ale siara!
– A daj spokój, żałosne k… Jest w ciąży, a paznokcie robi, zresztą niech każdy żyje jak chce, ale….
Dalej nie mogłam już tego słuchać, a moje kontynuowanie czytania prysło jak bańka mydlana. Zbliżał się mój przystanek, opatrzność czuwała nade mną. Zabrałam swój bagaż i z niewyrażoną ulgą opuściłam pociąg. Nie każdy musi przecież lubić czytanie i to jest w porządku. Może takie osoby jak te spotkane przeze mnie w pociągu kiedyś sięgnęły do literatury, która nie wpasowała się w ich gust, a może w ich domach nie było nigdy nawyku czytania książek. A to wszystko może być przecież powodem, dla którego czytanie książek nie będzie ważną czynnością. Niestety, cierpi na tym zasób używanych słów w życiu codziennym.
Przecież ja też byłam na miejscu osób, które nie znały magii czytania i nawet nie rozumiałam tego całego fenomenu, o którym mówili, jak się potocznie nazywają, książkoholicy. Bohaterowie żyjący w naszej wyobraźni nierzadko są obiektami fascynacji, a przecież są wyimaginowani! Czy można to nazwać miłością platoniczną? Miłością wolną od wszelkich seksualnych aspektów, piękną i czystą. Idealizowanie bohaterów nie jest aż tak niebezpieczne jak idealizowanie ludzi.
Nadawanie cech, których nie mają osoby w naszym otoczeniu, nierzadko wywołuje w umyśle zamieszanie, gdy druga strona pokazuje, jaka jest naprawdę. Owa idealizacja szczególnie dotyczy celebrytów, aktorów, aktorek itd… Przecież oni nie mogą mieć żadnych skaz – pomyśleli wszyscy fani porwani charyzmą, nierzadko wykreowaną, swoich ulubionych gwiazd. Przecież to tacy sami ludzie jak ja czy ty, więc skąd ta idealizacja? Nasuwa mi się tutaj myśl, że może to być efekt aureoli – przypisujemy same pozytywne cechy osobom, które lubimy, a później okazują się oni zaburzonymi ludźmi, uzależnionymi od alkoholu czy narkotyków. Nasz obraz o idealności danej osoby ulega roztrzaskaniu jak rozbite lusterko.
Może tutaj chodzi o coś więcej. Człowiek postrzegany jest jako zwierzę stadne, oznacza to, że potrzebuje funkcjonować w grupie, do której się upodabnia, jednak panuje w tym pewna zasada, że jeśli jesteś inny od reszty „zwierząt”, możesz liczyć się z pewnego rodzaju odrzuceniem. Nikt nie chce być przecież wykluczony. Myślę, że tutaj chodzi o strach bycia sobą, strach przed ostracyzmem. Weźmy na warsztat słynną aplikację TikTok. Odkąd się pojawiła, wywołała powszechny szał na oglądanie i dodawanie tam krótkich filmików. Pojawiają się w nim trendy muzyczne, taneczne, wokalne, które należy powielać, jeśli chce się mieć obserwatorów, w innym przypadku tiktoker będzie skazany na zapomnienie przez „stado”, bo się nie dostosował. Powszechna presja społeczna robi z ludźmi, co chce. Niestety, powielane trendy zbierają żniwo wśród młodych ludzi, którzy przypłacają życiem, by chociaż na chwilę zaistnieć w wirtualnym świecie.
Życie pisze różne scenariusze, a ludzie to aktorzy, którzy wiernie wykonują swoje role. Łatwo można zapomnieć, że to my mamy największy wpływ na to, co dzieje się w nas, w naszym życiu. Codziennie mamy kilka, kilkanaście większych i mniejszych decyzji do podjęcia, których finał może być zależny od tego, jakie rozwiązanie wybierzemy. To jak z pisaniem. Wyobraźmy sobie, że idziemy przez miasto, które nigdy nie śpi. Nagle zaczyna padać deszcz. Decydujemy się wejść do pobliskiej kawiarni, w której tętni życie. Siadamy przy pustym stoliku, kelnerka przynosi menu, zamawiamy średnie americano, po czym wpatrujemy się w ruchliwe ulice oblewane deszczem. Do naszego stolika dosiada się wysoki człowiek, ma ubrany kaptur, a na twarzy ogromne okulary przeciwsłoneczne, wyciąga w naszą stronę pistolet i każe iść z nim.
Wyobraźmy sobie teraz, że podjęliśmy inną decyzję, spotyka nas deszcz, postanawiamy więc ukryć się pod wiatą autobusową, na ławce siedzi staruszka, siadamy obok niej. Kobieta zagaduje do nas, żali się na bolący kręgosłup, ale cieszy się z nadchodzącego weekendu, bo przyjadą do niej wnuki. Podjeżdża autobus, kobieta wsiada do niego, zostajemy sami. Deszcz przestaje padać, wracamy do domu.
To są oczywiście skrajne przykłady, ale czy skrajność nie jest najlepszym rozwiązaniem do przekazania, jak bardzo różne sytuacje mogą nas spotkać, podejmując tylko jedną decyzję. Efekt domina w prawdziwym życiu. A co, gdyby tamtego dnia, lepiej byłoby zostać w domu i poczytać książkę?