Felieton

Degrengolada domowa

Wyobraźmy sobie, że mamy listopad. Słońce, którego obecność na niebie uważamy za wyznacznik dnia, szybko chowa się za horyzontem. Ucieka wcześniej, by innym, tym z zachodu, również zdążyć „zrobić” dzień (a przynajmniej jego imitację). W zimie nasz łysy, żółty dealer witaminy D będzie serwował jeszcze bardziej „spigułczone” godziny. Co za tym idzie? To, „co tygryski lubią najbardziej”, czyli krótkie, prowizoryczne dni i ciągnące się w nieskończoność wieczory.

 

Jak w takich warunkach wyglądało życie przeciętnego dziecka kiedyś? Jaś wstawał rano (bynajmniej nie z pierwszymi promieniami słońca – nimi cieszył się dopiero na pierwszej lekcji), mył buzię, rączki i ząbki (tak jak nauczył go ktoś z dorosłych) i wsuwał kanapki przygotowane przez mamę albo babcię. Po śniadaniu ubierał się, chwytał tornister i biegł z kolegami do pobliskiej szkoły – po drodze oczywiście obrzucając się śnieżkami. Z lekcji wyciągał mniej lub więcej (w zależności od tego, jak solidnego Jasia mamy na myśli). Przerwy natomiast spędzał z innymi dziećmi, wymieniając się obrazkami z gumy Turbo, kauczukowymi kulkami lub spostrzeżeniami na temat bajeranckości poszczególnych gier karcianych tudzież planszowych. Po szkole szedł zjeść obiad – również maminej bądź babcinej roboty. A później? Sanki do późnej (!) nocy (czytaj: godziny siedemnastej), powrót do domu i beztroskie, długie wieczory, kiedy to rodzina w komplecie spotykała się po całym dniu rozłąki. Tata grał w szachy z dziadkiem, babcia robiła na drutach szalik dla Małgosi – taki z motylkiem i różowymi kwiatuszkami, a mama toczyła z dziećmi bój o kolorowe patyczki, które nijak nie chciały dać się wyciągnąć bez poruszenia innych. Sielanka. Ileż radości może człowiekowi sprawić prymitywna prostota.

 

A dzisiaj? Brajanka budzi utwór Kaliego z kolektywu Ganja Mafia, traktujący o dobrych geesach (czymkolwiek one są). Zarąbisty kawałek – po raz kolejny zauważa chłopiec, po czym odpala fejsa. Lajkuje kilka postów, przegląda kilka stron z memami… Czas się zbierać – myśli i natychmiast zeskakuje z łóżka, a następnie korzysta z toalety i je drożdżówkę, którą kupiła mu mama (Znowu z marmoladą… Kiedy ona się nauczy, że wolę z czekoladą?!). Z nosem (pełnym much) w telefonie, oczami wlepionymi w ekran i myślami skupionymi na nieodrobionym zadaniu z matematyki idzie do przybytku wiedzy. Dostaje jedynkę za brak pracy domowej. Niech spada na drzewo, głupia torba – myśli. Przerwa to, podobnie jak u Jasia, czas integracji z kolegami: wspólne oglądanie śmiesznych filmików na YouTubie i dyskusja na temat bajeranckości ostatnich dodatków do Minecrafta. Po szkole Brajan idzie do KFC – mama napisała mu SMS, że musi napisać projekt przed deadlinem i nie zdąży ugotować obiadu. W sumie spoko. Dzisiaj miał być ten fujski gulasz. Dogodziwszy brzuchowi, człapie w kierunku domu. Resztę krótkiego dnia spędza grając lub oglądając filmy. Nie dostrzega nawet, kiedy się ściemniło. Co go to w sumie obchodzi – przecież i tak siedzi w domu. O dwudziestej wracają rodzice, jedzą z dzieckiem kolację. Jak ci minął dzień?, Co tam w szkole?. Dobrze, A nic ciekawego, mamuś – słyszą w odpowiedzi. Są usatysfakcjonowani, wracają do swoich spraw.

 

Co mają na celu te dwie, może lekko przesadzone, historyjki? Przede wszystkim pokazać, że zniedołężnieliśmy emocjonalnie. Osobiście uważam, że dziecko (jeżeli ktoś je posiada) stanowi swego rodzaju wizytówkę człowieka. Jest niemal jego odbiciem lustrzanym. Dlaczego niemal? Bo w odróżnieniu od dorosłych nie przywdziewa maski pozorów. Do bólu szczere i prawdziwe, nie udaje, że żyje we wzorcowej, kochającej się rodzinie, kiedy prawdą jest, że matkę tudzież ojca widuje od święta. Nie opowiada o świetnym wieczorze spędzonym w gronie najbliższych, jeśli była to tylko sucha, zdawkowa rozmowa, którą od czasu do czasu wypada przeprowadzić. Nie koloryzuje i nie ubarwia. Dlatego dajmy mu powód, by czas spędzony z rodziną był dla niego frajdą. Pisząc o rodzinie, mam na myśli wszystkich jej członków, a więc również babcię i dziadka. Nie pozwólmy, by brak Wi-Fi w zamieszkiwanym przez nich domu zadecydował o okrojonej liczbie odwiedzin. Bo jak mamy być wolni, jeśli długość łańcucha, którym jesteśmy skrępowani, wyznacza zasięg sieci?

 

Dajmy bezrobotnej ostatnio Hestii jakieś zajęcie – na nowo rozpalmy ognisko rodzinne. Wynikną z tego dwie korzyści: bogini będzie miała o co dbać, a nasze skostniałe serca ogrzeją się w jego cieple.

 

Dodaj komentarz